Diancecht
z zainteresowaniem wpatrywał się w gościa, który chwilę wcześniej wpadł do
komnaty, pieczętując za sobą drzwi. Rozległ się huk, jakby ktoś próbował wyrwać
je z nawiasów, ale zaklęcie ani drgnęło. Po chwili Lekarz Bogów usłyszał
gniewne krzyki i przekleństwa, które powoli się oddalały. Stał w ciszy przy
oknie, czekając na reakcję przybysza. Wcześniejsza wizyta Odyna trochę go
uspokoiła – przecież nie zaatakują go, skoro sam władca panteonu pozwolił mu
zostać. Potrzebował chwili, aby zdecydować, co dalej zrobić. Nie mógł zostać na
terytorium obcych bogów – naruszało to wszelkie znane zasady. Może mógłby
powrócić na Północ i znów ukrywać się tuż pod nosem druidów? Ostatnie
kilkadziesiąt lat spędził w miarę spokojnie, póki nie zdecydował się na idiotyczny
akt bohaterstwa.
–
Czujesz się już lepiej? – spytał nordycki bóg, odchodząc wreszcie od drzwi.
Diancecht przyjrzał się złotym włosom spiętym w warkocz i zielonym oczom. Brak
broni. Nieznajomy z pozoru wydawał się nieszkodliwy. Nawet więcej – Celt ze zdziwieniem
poczuł, że mu ufa. Już dawno nikomu nie ufał. Ostatni był Dagda, który znał go
od urodzenia, a i tak zdradził. Wszyscy zdradzili, bo choć nie próbowali go
zabić, nie stanęli w jego obronie. Nawet Brigid.
–
Leczę się automatycznie – odpowiedział, siadając na marmurowym parapecie.
Asgard był naprawdę pięknym miejscem.
–
Nie chodziło mi o urazy fizyczne. Pytam o duszę – wyjaśnił blondyn, stając obok
niego. Zdecydowanie za blisko. Ostatnią osobą, która naruszyła tak jego
przestrzeń osobistą, był Indracht. Tuż przed tym, jak próbował przeciąć go na
pół. Spojrzał na rozmówcę, cofając się zapobiegawczo o krok. Widział go już
wcześniej.
–
Ty mnie znalazłeś, prawda?
Na
ustach blondyna pojawił się szeroki uśmiech. W tej chwili Diancecht stwierdził,
że musi być bogiem słońca.
–
Tak! Nawet nie wiesz, jak mnie wystraszyłeś. Przechodziliśmy z Thorem przez las
szukając Freja, a tu nagle spadasz dosłownie z nieba. Thor złapał cię w
ostatnim momencie, bo miałbyś połamane wszystkie kości. Ogólnie to dziwne, że
udało ci się przedostać na nasze tereny inną drogą niż Bifrost. Będę musiał o
to zapytać Heimdalla…
–
Za dużo gadasz.
Cichy
śmiech.
–
Naprawdę? Wybacz, miałem nadzieję, że poczujesz się bardziej komfortowo. I
przestaniesz unikać odpowiedzi na moje pytanie. Może zacznijmy od początku.
Jestem Baldur.
Diancecht
spojrzał niepewnie na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Czy rozsądnie było się
zadawać z akurat tym bogiem?
Skrzywdź Baldura, a sprawimy, że
zaczniesz marzyć o śmierci.
Słowa
Odyna zawirowały w jego głowie. Nie zamierzał nikogo ranić, ale Trzej Królowie
wciąż pragnęli zemsty i wątpił, by przejmowali się dodatkowymi ofiarami. Jednak
Odyn twierdził, że ich gniew nie stanowi problemu.
–
Diancecht. – Uścisnął jego rękę i szybko puścił, co nie uszło uwadze Baldura.
–
Coś nie tak?
–
Powiedzmy, że zostałem ostrzeżony – mruknął niepewnie, widząc zirytowanie w
zielonych tęczówkach.
–
Odyn, prawda? Powiedział ci coś w stylu: Nie zbliżaj się, bo cię zabijemy?
Zawsze to robi, nie ma się czym przejmować.
Oczywiście,
on nie miał się czym przejmować. To Diancecht zapłaci głową, gdy jedno z
nieszczęść, które go ścigają, spadnie na Nordyka. Jego niepewność musiała być
doskonale widoczna, bo Baldur westchnął ciężko, podchodząc do stolika przy
łóżku. Lekarz Bogów dopiero teraz zauważył swój sztylet, który podarowała mu
Aine. Był pewny, że przed wizytą Odyna jeszcze go nie było. Zdziwiony faktem,
że Ojciec Bogów oddał mu broń, nie zdążył w porę zareagować, gdy blondyn
chwycił rękojeść i wbił ją sobie w gardło.
Rzucił
się w jego kierunku, chcąc jak najszybciej zatamować krwawienie. Czy ten idiota
był niespełna rozumu? Co próbował mu udowodnić, usiłując się zabić? Jeśli
Baldur umrze tuż obok niego, Odyn zamieni mu życie w piekło. Już nie będzie musiał
się zamartwiać swoim panteonem. Na szczęście potrafił uzdrawiać. Problem polegał
na tym, że nie miał czego. Na szyi nie było ani kropli krwi, podobnie jak na
ostrzu. Spojrzał na Baldura, szukając wyjaśnienia. W odpowiedzi otrzymał pełen
satysfakcji uśmiech.
–
Spokojnie – roześmiał się cicho, widząc zdezorientowanie Celta. – Nic mi nie
jest. Żadne ostrze, żadna broń, żadne czary nie mogą mnie zranić. Taki się
urodziłem. Jakikolwiek ciężar niesiesz na swoich barkach, możesz się nim
podzielić, bo jestem praktycznie niezniszczalny.
–
Ależ ja nie mam żadnych problemów.
–
Jasne, a ja jestem bogiem śmierci.
–
Naprawdę? – Baldur zupełnie nie kojarzył mu się ze śmiercią, ale przecież już
nie raz się pomylił.
–
Nie. To kłamstwo, takie samo jak twoje – czyli beznadziejne. Jak spędzisz z
Lokim trochę czasu, to zaczniesz rozróżniać prawdę od fałszu. Chociaż w twoim
przypadku nie jest to konieczne, bo nie potrafisz kłamać.
Nie
umiał. Jeszcze nie, ale przecież to nic złego. Czy kłamcy mają dobre życie?
Nikt im nie ufa, wszyscy się od nich stronią. Zawsze gdzieś na boku, żyjący
wśród niedomówień i fałszu. Diancecht zdecydowanie nie zamierzał zostać kłamcą.
Choć kilkadziesiąt lat temu też nie chciał być mordercą.
–
Niektórzy uważają to za dobrą cechę – mruknął, siadając na łóżku.
–
I ja się do nich zaliczam. Reszta mojej rodziny także. Jeden kłamca w panteonie
z pewnością wystarczy. Wracając do ciebie – masz mnóstwo problemów. Wśród nich
krew na rękach.
Diancecht
zamarł, słysząc zmianę w głosie rozmówcy. Baldur się nie uśmiechał, podrzucając
w górę celtycki sztylet. Światło odbiło się w ostrzu tuż przed tym, jak je
złapał. Zielone oczy z uwagą wpatrywały się w Lekarza Bogów. Jak można tak
szybko zmienić nastawienie? I wyczuć czyjąś winę? Powinien skłamać czy
powiedzieć prawdę?
Mamy tu coś, co cenimy bardziej niż
prawa. Jest to szczerość.
–
Popełniłem pewne błędy, ale oni sami się o to prosili.
–
Zdajesz sobie sprawę z tego, że nikt nie prosi się o śmierć? Nie ważne co
robią, jak postępują, wszyscy pragną żyć. A ty im to zabrałeś.
–
Nie miałem wyjścia. Albo ja, albo oni. I to nie tak, że nie żałuję tego, co
zrobiłem. Byłem jednak przyparty do muru. A ty co byś wybrał?
–
Zrobiłbym wszystko, aby wrócić do rodziny. Nie zabiłbym nikogo w tym celu, ale
to dlatego, że potrafiłbym uciec bez tego. Jeśli naprawdę nie miałeś wyjścia…
To nie zrobiłeś nic złego. Każdy ma prawo się bronić.
Może
to była prawda, ale to, co zrobił, miało na niego wpływ. Czuł piętno, jakie
odcisnęło na jego duszy morderstwo Indrachta i Silvanusa. Bronił się, ale
zabranie potem ich mocy… To była zwykła chciwość. Wiedział, że nie powinien
tego robić, lecz pragnął siły. Potęgi, która sprawi, że przestanie uciekać jak
zaszczute zwierzę. Ukradł coś, co nie należało do niego. I co? Wciąż się
ukrywał, drżąc w strachu o własne życie.
Ale to się zmieni. Daj mi się
poprowadzić, a sprawię, że Dagda padnie do twych stóp…
Diancecht
nienawidził głosu Mocy. Nie ważne jak bardzo się starał, nie potrafił jej
uciszyć. To ona sprawiła, że stał się złodziejem.
Uczyniłam cię silniejszym. Jesteś
wyjątkowy, Diancechcie…
Miała
na niego silny wpływ, a on nie potrafił przeciwstawić się jej pełnym jadu
słowom.
Nie daj się stłamsić tym wszystkim
kundlom. Zniszcz, jeśli będę ci stali na drodze. Zmiażdż – przecież potrafisz
to zrobić. Zmieć ich w pył. Pozwól się prowadzić, a uczynię cię…
–
Wszystko w porządku?
Baldur
z niepokojem wpatrywał się w Diancechta, który nagle jakby zapadł się w sobie.
Jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, a palce zacisnęły kurczowo na
włosach. Nordyk nie wiedział, co jest przyczyną tego dziwnego stanu bóstwa, ale
czuł w komnacie czyjąś obecność. Jakby potężna istota pojawiła się znikąd i
mąciła Diancechtowi w głowie. Nie wiedział, co robić, dlatego po prostu położył
rękę na ramieniu blondyna i spróbował zwrócić na siebie jego uwagę. Z ulgą
poczuł, że dziwna istota się wycofuje, sycząc na niego ze złością.
–
Nic ci nie jest? – powtórzył pytanie, gdy nie dostał odpowiedzi. Diancecht
powoli pokiwał głową. Nie rozumiał, dlaczego Moc ustąpiła, gdy odezwał się
Baldur, ale nie zamierzał narzekać. Czas bez tego irytującego głosu był warty
spędzenia kilku chwil z Nordykiem.
–
Wiesz, twoje automatyczne leczenie chyba nie działa. Jesteś zimny jak kostka
lodu.
Lekarz
Bogów dopiero teraz zauważył, że temperatura jego ciała była daleka od
normalnej. Nigdy mu się to nie zdarzyło – jego organizm uznawał wszelkie zmiany
za chorobę i automatycznie je likwidował. Dlatego nigdy nie groziło mu
wyziębienie i mógł swobodnie ukrywać się na Północy, gdzie panował chłodniejszy
klimat. Teraz jednak trząsł się z zimna, a jego umiejętności były bezużyteczne.
Nie wiedział co robić. Głos Mocy jeszcze nigdy nie wywoływał takich skutków.
–
Poczekaj, może poszukam Sol albo kogoś innego od ciepła… Nawet Loki by się
nadał…
Nie
słuchał tego, co mówił Baldur. Z przerażeniem patrzył jak z jego ust wydobywa
się mgiełka, a dłoń powoli pokrywa się lodem. Nordyk szybko zabrał rękę z jego
ramienia, bo ona także zaczęła zamarzać. Wahał się pomiędzy pozostaniem z
Diancechtem a wezwaniem pomocy.
W
tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując Odyna, który złamał
znajdującą się na nich pieczęć. Chwilę później w Diancechta uderzył piorun.
***
Głowa
bolała go niemiłosiernie, a ciało wydawało się sparaliżowane. Nic dziwnego,
skoro oberwał piorunem. Dopiero gdy otworzył oczy i przyzwyczaił wzrok do
palącego się nad nim żyrandola, poczuł, że może się ruszać. Wszystkie obrażenia
się zagoiły, pozostawiając po sobie tępy ból. Przynajmniej nie był lodowym
posągiem.
–
Bardzo cię przepraszam. – Obok pojawił się Baldur, spoglądając na niego ze
zmartwieniem. – Cały zamarzałeś i nie miałem pojęcia dlaczego, a Sol znów była
w swojej podróży. Loki gdzieś zniknął, więc stwierdziłem, że jedynym wyjściem
jest porażenie cię piorunem… Podczas uderzenia powstaje ciepło, a ty właśnie
tego potrzebowałeś. Uznałem, że warto spróbować, a ty się sam uzdrowisz. Mam
nadzieję, że nie jesteś zły.
–
Niekoniecznie – mruknął. Nie miał nic przeciwko byciu żywym. – Ale oddałbym
wszystko za trochę wody.
–
Wszystko? – Baldur uniósł brwi ze zdziwienia. – Uważaj na to, co mówisz. Najpierw
porozmawiamy, a potem dam ci to, o co prosiłeś.
Diancecht
westchnął ciężko. Oczywiście – dobieraj słowa ostrożnie, bo może być to
wykorzystane przeciw tobie.
–
Ojciec powiedział, że jesteś Celtem – zaczął blondyn. Lekarz Bogów nie zdążył
nawet odpowiedzieć. – Teraz rozumiem, dlaczego twoja dusza jest taka
strzaskana. U nas mówi się, że dla Celtów najgorszą karą jest nie śmierć a
samotność. A skoro uciekasz przed gniewem Trzech Władców, to przez lata musiałeś
być sam. To tłumaczy, dlaczego jesteś w takim stanie. Wiesz, jeszcze chwila, a
przestaniesz być stabilny psychicznie. Nie ważne co byśmy robili, potrzebujemy
towarzystwa innych istot. A twoja dusza została roztrzaskana na kawałki razem z
zaufaniem, a teraz płacze w samotności. Mogę ci pomóc, jeśli mi na to
pozwolisz.
–
Skąd mógłbyś to wiedzieć?
–
Jestem bogiem dobra i mądrości, choć czasem ciężko w to uwierzyć. Po prostu
widzę, co skrywają cudze serca i dusze. A twoja… Już dawno nie widziałem czegoś
tak strasznego. Ostatni bóg z takimi ranami popełnił samobójstwo. Nie
chciałbym, aby ciebie to spotkało.
Diancecht
prawie nie parsknął śmiechem. Samobójstwo? Nie czuł się dobrze, naprawdę
tęsknił, choćby za Brigid i Ogmą, ale żeby odebrać sobie życie? Po tym jak
desperacko uciekał, aby je zachować? Nie wierzył, że mógłby być zdolny do
takiej głupoty. Chociaż… Podczas walki z Indrachtem była sekunda, kiedy chciał
się poddać, odpuścić… O to chodziło?
–
Nawet jeśli masz rację, to nie twoja sprawa. Zostałem ostrzeżony i sam sobie z
tym poradzę…
–
Chcesz walczyć sam z samotnością? To idiotyczne – przerwał mu Baldur.
–
To nie jest twoja sprawa – powtórzył, podnosząc lekko głos. Bał się. Bał się
znów pozwolić się komuś poznać, dopuścić go do siebie.
–
Problemy przyjaciół są moją sprawą – warknął Baldur. Nie zamierzał odpuścić.
Bogom trudno się zabić, ale jest to możliwe. To on znalazł ciało Leifa. Widok
był tak okropny, że czasem wciąż powracał w koszmarach sennych. Przedtem nie
zwrócił na niego uwagi, ale teraz nie popełni tego błędu.
–
Nie jesteśmy przyjaciółmi. Musiałbym ci zaufać, a nie jestem tego w stanie
zrobić.
Nie
po tym, jak wszyscy go zdradzili, zostawiając wielką ranę w sercu. Jeśli nikomu
nie będziesz ufał, to nikt nie będzie mógł cię zawieść. Proste.
–
Ale nimi będziemy. Nie musisz mi od razu ufać – to byłoby głupie. Mogę
poczekać. Nie mam wielu wad, ale nie potrafię pozostawić skrzywdzonych bogów na
pastwę losu. Nawet jeśli są z innego panteonu – oświadczył pewnie Baldur,
uśmiechając się lekko.
–
Chcesz powiedzieć, że przygarniesz mnie niczym zagubioną owieczkę? – spytał z
sarkazmem Celt.
–
Biorąc pod uwagę twoje dokonania, to przygarnę raczej wilka.
–
Na szczęście mamy z nimi doświadczenie.
Diancecht
spojrzał w kierunku boga, który wtrącił się w ich rozmowę. Mężczyzna miał
posturę wojownika, z łatwością wyobraził go sobie trzymającego wielki miecz.
Brązowe włosy były krótko ścięte, aby nie przeszkadzały w walce, a twarz
pokrywał mu lekki zarost. Sprawiał wrażenie ciężkiego, ale potrafił się poruszać
niesamowicie cicho. Lekarz Bogów nawet nie zauważył, gdy ten wszedł do pokoju.
Mężczyzna podszedł do nich i stanął nad Baldurem, zaplatając ręce na piersi i
mierząc Diancechta ostrożnym spojrzeniem. Po chwili jednak jego usta
rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a on zaczął przypominać bardziej wesołego zawadiakę
niż wytrawnego wojownika.
–
Jestem Thor. Twój nowy kompan do polowań, picia i bijatyk. I starszy brat
Baldura – dodał z dumą, ciągnąc blondyna za warkocz. W odpowiedzi został
popchnięty w bok, gdzie wpadł na stolik nocny.
–
Zawsze się tym chwali – parsknął Baldur, z udawanym niezadowoleniem
przyglądając się zniszczonej fryzurze. – Pierwszy do bitew i napadów, a potem
do zabawy. Jednak uprzedzam, Diancechcie, że jak się upije, to zaczyna
lamentować nad tym, że Sif nie zwraca na niego uwagi i wymyśla pieśni
pochwalne na jej cześć. Okropnie śpiewa.
–
A ty przestawiasz mnie z okropnej strony. Jeszcze nasz gość może odnieść
wrażenie, że mnie nie kochasz, bracie.
Diancecht
stwierdził, że nie dało się odnieść takiego wrażenia. Troska, jaką Thor otaczał
Baldura, wręcz od niego promieniowała. Nie dało się też nie zauważyć
zmartwienia, które pojawiło się w oczach boga dobra, gdy z uśmiechem na ustach
wspominał o wyprawach brata.
–
Ależ nic podobnego, Thorze. Każdy wie, że wręcz wielbię ziemię, po której
stąpasz – mruknął z sarkazmem Nordyk, obrzucając brata kpiącym spojrzeniem. Bóg
piorunów tylko westchnął. Przynajmniej Baldur przestał myśleć o koszmarach.
–
Jako twój starszy brat przypominam ci przynajmniej o pozorach gościnności.
Dopiero
teraz Diancecht uświadomił sobie, jak dawno nic nie jadł. Zanim jednak zdążył
coś powiedzieć, już stał na własnych nogach, ciągnięty przez Baldura do drzwi. Potknął
się lekko, a dłoń Thora zacisnęła się na jego ramieniu, pomagając utrzymać
równowagę.
–
Bardzo przepraszam, kompletnie zapomniałem o tym, że nic nie jadłeś. Jeśli pójdziesz
prosto, bez problemu trafisz do jadalni. Takie wielkie drzwi ze złotymi zdobieniami
na końcu korytarza. Zaraz do ciebie dołączymy. – Baldur popchnął go we
właściwym kierunku. Celt uniósł zdziwiony brwi, ale ruszył we wskazaną stronę, zostawiając za sobą Nordyków.
–
Czułeś coś? – spytał Baldur, gdy Diancecht oddalił się na wystarczającą
odległość.
–
Nie, teraz był tam tylko on. Brak śladów tej dziwnej obecności, która prawie go
zabiła.
Thor
próbował coś znaleźć, choćby mały ślad, ale wszystko zniknęło. Ktoś, kto
mieszał Celtowi w głowie, całkowicie się od niego odciął. Jednak bóg piorunów
był pewny, że niedługo wróci.
–
Może się pomyliłem?
–
I on prawie zamarzł bez powodu? Daj spokój, Baldurze. Wszyscy w zamku wyczuli
tą dziwną istotę. Była potężna, bardzo potężna. Powinieneś uważać. Odyn mówił,
że wyczuł gniew. Nie był on skierowany na Diancechta, tylko na ciebie.
Najwyraźniej twoja obecność i energia przeszkadzają temu bytowi.
Dłonie
Thora zacisnęły się na rękojeści młota. Sama myśl, że ktoś może zagrażać
Baldurowi, sprawiała, że miał ochotę zamknąć go w skarbcu i stanąć na straży.
–
Uspokój się, umiem się bronić. A w razie czego… Przecież mam jeszcze ciebie.
Baldur
uśmiechnął się lekko. To było dla nich normalne. Thor chronił go przez atakami,
a on dbał o to, by brat nie zanurzył się zbytnio we krwi.
–
Nie tylko mnie. Masz cały Asgard, swoją rodzinę.
–
On nie ma nikogo – mruknął bóg, zerkając w kierunku Diancechta. Jego brat nie odpowiedział,
a cisza się przedłużała.
–
Myślisz, że zostanie na dłużej? – spytał wreszcie Thor, obserwując odchodzącego
Celta. Nie miałby nic przeciwko temu – bóstwo wydawało się nie mieć złych
zamiarów, a Baldur go polubił. Jego brat miał zwykle dobrą intuicję. Chyba, że
chodziło o Lokiego, ale nim Thor sam się zajmie.
–
Sądzę, że nie ma innego wyjścia. Na ziemi i w panteonie celtyckim czeka go śmierć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po prostu brak mi słów. Uczczę ten rozdział minutą ciszy. Zarówno treść, jak i czas, który na niego musieliście czekać. rozdiał w większości przegadany, prawie brak akcji. Strasznie wypadłam z rytmu, zapomniałam jakie charaktery mają bohaterowie i wyszło to.
Następny rozdział pewnie jakoś za miesiąc. Niby wakacje, a i tak nic mi się nie chce. Nawet sprawdzić rozdziału.
Zachęcam do wyrażenia swojej opinii w komentarzach.
Pozdrawiam,
Mentrix
Hej, bonjour, nihao, Guten Morgen! Teraz jestem chora, piję jakieś ohydne różowe coś i wykorzystuje czas na pisanie i czytanie. :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam zawartość tego bloga,dosłownie z otwartymi ustami. To jest po prostu niesamowite, że ktokolwiek może tak pisać! Czułam się, jakbym sama była np. z Diancechtem (nie wiem czy dobrze napisałam) podczas walki z Silvanusem (tak on miał na imię?) czy w pałacu panteonu egipskiego. A' propos Diancechta na początku przypominał mi Gilana, ale później coraz bardziej odbiegał od schematu "grzecznego chłopca". A ta jego moc przyprawiała mnie o dreszcze.
Będzie Loki? Fajnie. Na serio lubię gościa. Tacy sprytni, przebiegły i zły... Ach... W "Magnusie Chase'ie" Riordana najbardziej lubię właśnie jego. :*
Świetne jest to, że zanim przywołujesz jakąś mitologię, robisz o niej wstęp. W moim przypadku to było bardzo potrzebne, bo o panteonie celtyckim nie wiedziałam więcej niż to, że byli jacyś tam druidzi. A tak to od razu dowiedziałam się na czym stoimy.
Po prostu nie wiem jak Ty to robisz! Każdy z Twoich bohaterów ma całkiem oddzielny i wyjątkowy charakter, dosłownie każdy! U mnie, mam wrażenie, że wszyscy zachowują się tak samo, a Ty masz o wiele więcej postaci!
Jeszcze piszesz tego bloga w świecie Harry'ego Pottera? Bo chętnie bym coś poczytała.
A wracając do głównego tematu: niepotrzebna jest żadna minuta ciszy! Rozdział jest na BARDZO wysokim poziomie, a taki przegadany też jest czasem potrzebny! Świetnie pokazałaś charaktery Baldura i Thora. Dotychczas jedyną wersją boga piorunów jaką znałam, była pierdząca i bekająca z twórczości Riordana, i powiem Ci, że Twoja chyba bardziej mi się podoba.
Bóg może popełnić samobójstwo? Ciekawe, nie powiem. Mam nadzieję, że nie spotka to kochanego Diancechta.
A kończąc ten nieco chaotyczny komentarz, chciałabym Cię zaprosić do mnie, gdzie pojawił się nowy rozdział (wreszcie).
Życzę weny i dużo wolnego czasu na pisanie!
Evanlyn013
Okej, właśnie weszłam do siebie i zobaczyłam, że już tam byłaś, więc jak zwykle jestem spóźniona... Ale dzięki. :)
UsuńNihao? po jakiemu to?
UsuńKurczę, teraz to się czuję tak mile połechtana, aż chce się od razu usiąść i pisać. Jednak w weekend mam wyjazd za granicę, więc muszę się przygotować, a nie tworzyć. Co nie znaczy, że nie zacznę coś tak bazgrać... Masz chyba łatwość z zapamiętywaniem imion, ja sama muszę niekiedy zerkać do poprzednich rozdziałów. Diancecht właśnie taki ma być. Chciałabym pokazać, jak się zmienia pod wpływem różnych zajść, ale chyba nie mam wystarczającej wiedzy o psychologii, aby to zrobić. I za bardzo zależy mi na akcji. Mam taki pomysł, że nie mogę się doczekać, aż będę mogła zacząć pisać II księgę.
Znam to - lubimy tych złych i manipulujących. Też kocham Lokiego i to jemu w pewnym sensie kibicuję, choć jestem wściekła, że przyczynił się do śmierci Balbura (w mitologii oznaczało to odliczanie czasu do Ragnarok).
Te wstępy do mitologi mają nie tylko pomóc czytelnikom, ale także mi, bo się naczytam o tych mitologiach a potem się to miesza. I zdradzę ci, że są pisane pochyłym pismem, bo to wpisy z pewnej księgi. Można w nich zauważyć, że autor czasami wtrąca swoje zdanie. I prolog też jest częścią księgi.
Chyba każdy autor ma wrażenie, że jego postacie maja takie same charaktery. Ja też, więc cieszę się, że rzeczywistość wygląda inaczej. Boję się, że o ile w danym opowiadaniu jestem w stanie do kontrolować, to zdublują się charaktery ze Zwiadowców i z tego bloga. No, ale to nic. Postaram się tego uniknąć.
Tego bloga o HP mam zamiar pisać. Na razie jest tylko prolog, napisany dość dawno temu, ale możesz zerknąć i stwierdzić, czy ta tematyka będize ci odpowiadać. Fazę na HP zwykle przeżywam zimą, więc może wtedy coś ruszy. Plan mam i aż przeraża mnie swoją zawiłością. A jak chcesz coś poczytać, to na blogu o Zwiadowcach jest zakładka Inne Opowiadania. Takie krótkie oneshoty, może któryś umili ci czas, gdy będziesz się nudzić.
Ja oprócz Thora Riordana znałam jeszcze oczywiście tego z Avengers, który bardziej mi przypadł go gustu. Ale stwierdziłam, że skoro ma brata, to niech się o niego troszczy. Zawsze jak czytałam mitologię, to widziałam go jako kogoś, kto by się śmiercią Baldura przejął najbardziej. Nie rodzice, ale on.