Nie
powinien go tam wysyłać. Trzeba było się tam samemu wybrać, a nie siedzieć w
pałacu i biernie się przyglądać. Gdyby to zrobił… Wszystko potoczyłoby się
inaczej, wynik starcia byłby dla niego satysfakcjonujący. Dlaczego nie
postanowił się oderwać od tych zakurzonych ksiąg i pokonać wroga? Dlaczego
wysłał Indrachta?
To
był błąd.
A
za błędy się płaci.
– I to słono – mruknął Dagda, przecierając oczy. Pod powiekami
wciąż miał sceny, jakie ujrzał w powierzchni księżyca. Miesiąc temu zawarł pakt
z bogiem księżyca. Gdy Srebrny Glob oświetlał ziemię, mógł zobaczyć to, co
widział Indracht. I nawet poczuć.
Jego dłoń bezwiednie powędrowała do serca. Wciąż biło, choć miał
przedtem wrażenie, że zamarło na kilka sekund. Znów wznowiło swą pracę. Lecz
Indracht był martwy. Prawdopodobnie zaraz do pałacu przybędzie wściekły
Belenus, który pewnie już dawno wyczuł śmierć przyjaciela. Dagda zagryzł wargę.
Oczywiście, zrzuci całą winę na Diancechta, lecz to nie on wysłał boga
księżyca, aby zniszczył Lekarza. Sądził, że w nocy będzie nie do pokonania.
Błąd.
Ale przynajmniej wiedział, jak zabija Diancecht. Znajdzie sposób,
a gdy spotkają się ponownie, będzie odporny na jego nowe umiejętności. A jeśli
jeszcze zdoła w pełni opanować swoje nowe moce…
– Królu, przybyła pani Cailleach. – Głos odźwiernego wyrwał go z
zamyślenia, odsuwając wyrzuty sumienia na bok. Przynajmniej ona zdążyła przybyć
przed Belenusem. Miał jeszcze coś do zrobienia, zanim wda się w kłótnię z
bogiem Słońca. Diancecht był na ziemi, na Północy, nie wyczuł, aby się
teleportował. Trzeba go było wykończyć, dopóki znali jego pozycję. A Cailleach
nadawała się do tego idealnie.
Drzwi trzasnęły, zamykając się za boginią. W komnacie zapanował
chłód, liczne lustra pokryły się szronem. Dagda zarzucił na ramiona
przygotowany wcześniej płaszcz i dopiero wtedy odwrócił się do gościa.
Wiedział, jak wyglądała, ale i tak nie powstrzymał się przed skrzywieniem. Jego
samego nie można było zaliczyć do tych pięknych bogów, ale… Przynajmniej
jeszcze mieścił się w normie.
Cailleach
była po prostu obrzydliwa. Należała do Pierwszego Pokolenia, z którego przeżyło
tylko kilku bogów. W tym ona. Dagda, choć był jednym z najstarszych z Drugiego
Pokolenia, wciąż czuł respekt, spoglądając na pomarszczoną twarz starej
kobiety. I wstręt. Siwe włosy co chwila wypadały, z tam gdzie jeden z nich
upadł, lód pokrywał ziemię na wieki. Nagle zaczął obawiać się o swój dywan.
Białe
oczy bogini spoczęły na Królu Bogów, pozbawione źrenic, niewidome.
Pomarszczona, stara skóra zwisała z policzków, usta wygięły się w kpiącym
uśmiechu. Nie miała zębów. Wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć, ale potrafił
wyczuć moc, która kryła się w tym kruchym ciele. Pani Zimy, Śnieżna Starucha.
Gdy przegrywała bitwę z Panią Wiosny, piękną boginią z Pierwszego Pokolenia,
zamieniała się w kamień, a na ziemi panowała wiosna. Po trzech miesiącach znów
stawały do walki, bezsensownego pojedynku, bo każdy wiedział, że tym razem
wygra Pani Zimy.
– Czego chcesz, chłopcze? – wychrypiała, wyciągając kościste ramię
i zaciskając pomarszczone i powykręcane palce na jego ramieniu. Cofnął się o
krok, a blade wargi wygięły się w pełnym satysfakcji uśmiechu. Nienawidził
przebywać w towarzystwie Pierwszych. Miał wrażenia, że sobie z niego kpią i mogą
go zabić jednym ruchem ręki. Zazwyczaj kontaktował się z nimi Belenus albo
Lugh. Kolejna rzecz, której nie mógł wybaczyć Władcom. Pierwsi ich szanowali.
Jego też będą. Wkrótce. Musi tylko opanować swoją moc. Przeżył bez
jej ujawniania sześćdziesiąt lat, wytrzyma kolejne tyle, aż będzie gotowy.
– Diancecht ukrywa się na Północy. Musisz…
– Ten zdrajca? – przerwała mu Cailleach, uśmiechając się jeszcze
szerzej. Dagda miał wrażenie, że jej skóra zaczyna pękać w kilku miejscach.
Jednak ten uśmiech mówił wszystko. Znała prawdę.
– Tak, ten zdrajca i zabójca – rzucił pewnie, oczekując
najmniejszego sprzeciwu z jej strony. Pierwsi nie dbali o sprawiedliwość, więc
nie powinna się mieszać.
– Szkoda, pamiętam go jako małego chłopca. Naprawdę urocze
dziecko. Co mam zrobić? I co będę z tego miała?
Pierwsi byli chciwi. Nie zawiódł się na nich.
– Proszę cię tylko, abyś królowała nad ziemią przez kolejne
dziesiątki, a może nawet setki, lat. Abyś pokryła Północ śniegiem i lodem, abyś
zabiła Diancechta, który gdzieś się tam ukrywa.
– A co z twoimi druidami? Chyba zamieszkują tamte tereny?
– Ofiary są konieczne. Jesteś go w stanie zabić?
– Wątpisz we mnie? – zarechotała głośno, lecz po chwili musiała
przestać, dusząc się własną śliną. – Sprowadzę na ziemię zimę, której nikt
nigdy nie widział. Lód, który zabije każdego, zwierzę, człowieka czy nawet
boga. Stworzę śnieg, który zadusi pod sobą rośliny. Spowoduję katastrofę,
wszystko na ziemi wyginie, a ona pokryje się lodem. Tego pragniesz?
Dagda zawahał się. Ziemia nie należała tylko do niego. Inne
panteony mogły mieć coś do powiedzenia w tej sprawie, a nie mógł wszczynać z
nimi wszystkimi wojny. Nie sądził, aby Nordycy interweniowali, a z panteonami
południa mogło być gorzej. Przykładały niezwykłą wagę do ludzi, których stworzyli,
dzielili się z nimi swoją wiedza. Nie byliby zadowoleni, gdyby ich cała praca
legła pod lodem.
– Tylko Północ. I masz wykończyć Diancechta.
– Jak sobie życzysz, królu. Zamienię go w lodową rzeźbę ogrodową.
Będziesz mógł ją osobiście roztrzaskać na tysiące kawałków. Tylko pamiętaj,
Epoka Lodowcowa jest twoją winą, twoimi wyrzutami sumienia, ty za nią bierzesz
odpowiedzialność. – Jej głos zamienił się w podmuch zimnego powietrza, gdy
znikała na jego oczach. Gdy mówiła o zabijaniu i śmierci… Miał wrażenie, że
traktuje to jako rozrywkę, urozmaicenie czasu. Nawet nie zastanowiła się, czy
odebrać życie tylu niewinnym. On głowił się nad tym od godziny.
Zawarł umowę z Pierwszą. Oddał jej ziemię we władanie na kolejne
setki lat. Każe jej ustąpić wcześniej. Musiała go posłuchać, a końcu był Królem
Bogów.
Tylko czy Pierwsi wciąż byli bogami?
***
Właśnie spożywał kolację. Stół uginał się pod ciężarem pieczonego
mięsa i owoców, dzban wina stał dumnie na stoliku obok. Służący doniósł kolejną
potrawę, stawiając ją ostrożnie na stole. Półmisek z rybą przechylił się w bok,
a na śnieżnobiały obrus skapnął sos. Młody chłopak spojrzał przerażony na
Dagdę, lecz Król Bogów zbył go machnięciem ręki, nakładając na pajdę chleba
gruby kawałek sera. Pieczony dzik wyglądał zachęcająco, więc ukroił kawałek i
wsadził do ust. Mruknął aprobująco, czując, jak mięso wręcz rozpływa mu się w
ustach.
Próbował zajeść pustkę w sercu. Czuł ja za każdym razem, gdy
spoglądał na dwa puste krzesła przy stole. Miał wystarczająco dużo czasu, aby pogodzić
się ze śmiercią żony i córki, ale to wciąż bolało. Przeniósł wzrok na czwarte
krzesło. Było puste odkąd pamiętał. Brigid nie odwiedziła go od momentu, w
którym powiedział jej o zaręczynach z Bresem. Nie rozumiała jeszcze, że
potrzebował tego boga, aby sprawował silną władzę na terenach córki. Bogini
kowalstwa pobłażała swoim poddanym. Kochali ją, ale nie mieli do niej szacunku.
Przynajmniej tak to widział Dagda. Ogma próbował kiedyś wyprowadzić go z błędu,
ale skończył z rocznym zakazem zbliżania się do zamku. Od tego czasu Brigid się
do niego nie odezwała, nawet gdy wysłał jej wiadomość o nowej mocy, którą
posiadł.
I której wciąż nie potrafił opanować do perfekcji.
Był w trakcie deseru, gdy usłyszał głośny huk. Skrzywił się.
Wiedział, kto go odwiedził. Spodziewał się tego, lecz miał nadzieję, że
dotarcie tutaj zajmie mu więcej czasu. Siedział spokojnie, wsłuchując się w
tupot stóp, gdy służba umykała w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia.
Biedacy, prawdopodobnie jeszcze nigdy nie spotkali się z takim widokiem. Wbił
widelec w kawałek soczystej brzoskwini, maczając ją w czekoladzie.
Drzwi wypadły z zawiasów, a ich szczątki z głośnych łomotem
uderzyły w kamienną posadzkę. Dagda odruchowo puścił widelczyk i czekolada
opryskała mu koszulę. Podniósł niepewnie wzrok, napotykając niebieskie oczy
Belenusa, w których szalała teraz burza.
Wiatr słoneczny przeszedł przez jadalnie, spychając wszystko ze
stołu, a Króla Bogów wysyłając na zdobioną mozaiką ścianę. Uderzył o nią mocno
głową, powoli osuwając się na podłogę. W ostatniej chwili uchylił się przed
lecącą w jego stroną żelazną zbroją. Zmrużył oczy, próbując zlokalizować
wściekłego Władcę. Belenus stał pośrodku małego tornada, wiatr słoneczny szalał
wokół niego z niesamowitą szybkością.
Dagda zaklął, widząc, że bóg stracił kontrolę nad swoją mocą. Ból
po stracie przyjaciela zamienił się w furię, przez którą Belenus nie mógł teraz
kontrolować swoich umiejętności. Pragnął zemsty i krwi. A Dagda był najbliżej.
– Uspokój się i porozmawiajmy! To nie była moja wina…
– Pierwsi twierdzą, że to ty rozkazałeś Cailleach zamrozić całą
Północ.
Dagda przez chwilę nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nie
wiedział. Belenus nie miał pojęcia o tym, co się stało z jego przyjacielem.
Wściekał się o jego pakt ze Śnieżną Staruchą. A przecież to mógł łatwo
wytłumaczyć. Odetchnął z ulgą. Bóg Słońca prędzej czy później dowie się o
śmierci Indrachta. Jednak będzie miał czas, aby ochłonąć, a Dagdzie nic nie
będzie grozić. Lecz gdyby złość z powodu zamrożenia połowy globu połączyła się
z wściekłością po stracie przyjaciela… Dagda nie mógł dopuścić, aby ta informacja
wypłynęła w tym tygodniu.
– Już tłumaczę – mruknął z zapałem, gramoląc się z podłogi.
Podniósł z podłogi fotel i ostrożnie ustawił. Rozsiadł się wygodnie, z
niesmakiem rozglądając się po bałaganie, jaki go otaczał. Na szczęście Belenus
już w miarę się opanował i wiatr ustał. Kto by pomyślał, że zagłada druidów
wywoła w jego kochanym Słońcu takie emocje?
– Chciałem zabić Diancechta – rzucił dumnie, jakby to wszystko
wyjaśniało.
– I? – warknął jego towarzysz, machnięciem ręki podnosząc bogato
zdobioną kanapę z posadzki. Usiadł ze skrzyżowanymi ramionami i nieustępliwym
wyrazem twarzy. Król Bogów zwrócił uwagę na odstające na wszystkie strony blond
kosmyki. Aż tak się spieszył wychodząc ze swojego pałacu?
– Był na Północy. Chciałem mieć pewność, że nie przeżyje, że
zostanie pogrzebany żywcem pod lodową pokrywą. W takim wypadki nawet jego
lecznicze zdolności go nie uratują.
– I dlatego oddałeś nasze tereny w ręce Pierwszej? – spytał
spokojnie Belenus. Za spokojnie. Dagda przytaknął, z zaciekawieniem wpatrując
się w twarz boga słońca, która zrobiła się momentalnie czerwona.
– Głupcze, zdajesz sobie sprawę, że Północ nie należy tylko do
nas?! Największą częścią władają Nordycy! Namieszałeś na ich terytorium, nie
zdziwię się, jeśli wypowiedzą nam wojnę. Jesteśmy rozbici wewnętrznie, nie stać
nas na kolejną batalię z innym panteonem!
– Jakoś nigdy nie przejawiali zainteresowania Ziemią… - mruknął
niepewnie Dagda. Przynajmniej wiedział, co spowodowało gniew Belenusa. Lecz nie
sądził, aby Odyn wypowiedział im wojnę. Nordycy nie stworzyli jeszcze swojego
ludu, więc po kilku wiekach bez strat odbudują swoje terytorium.
– I módl się, aby tak zostało. Jeśli będą chcieli sprawiedliwości,
bez wahania cię wydam. Masz to wszystko odkręcić. Jasne? – podniósł się ze
swojego miejsca, kierując się w stronę drzwi. W Dagdzie zawrzało. Nienawidził,
gdy pozostali Władcy go tak traktowali. Jakby się nie liczył.
– Mógłbyś przynajmniej podziękować. Zabiłem Diancechta, który był
także twoim problemem. Twoim i Lugha. Jesteście mi coś winni.
Belenus zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na niego kpiąco. Dagda
próbował opanować emocje. Był Władcą, liczył się tak samo jak oni!
– Jesteśmy i dlatego jeszcze żyjesz. Powinniśmy cię zabić za taką
niesubordynację. A tak przy okazji, skąd wiedziałeś, że Diancecht jest na
Północy? – Podniósł z podłogi pusty kieliszek, który cudem przetrwał jego
wybuch złości. Rozejrzał się za ocalałym dzbanem z jakimkolwiek napojem, ale
nic nie znalazł.
– Indracht go namierzył i… - Dagda zamilkł, gdy zdał sobie sprawę
ze swoich słów. Wypowiedział je odruchowo, nawet o tym nie myślał. Zamknął
oczy, przygotowując się na kolejne pytanie. Mógł już sobie kopać grób.
– Indracht? – powtórzył zaskoczony bóg słońca. Nie widział się z
najlepszym przyjacielem od miesięcy. Nie wiedział, że przebywa na ziemi. –
Gdzie on teraz jest? Nie powinien się zbliżać do Diancechta, nie po tym, co się
stało z Silvanusem.
Odpowiedziała mu cisza i spuszczony wzrok Dagdy.
– Gdzie on jest? – zapytał ponownie, pełen złych przeczuć.
– Wysłałem go, aby zabił Diancechta…
Belenus dalej już nie słuchał. Wysłał wszystkie swoje zmysły na
poszukiwanie swojego przyjaciela. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, gdy napotkał
pustkę. I lament księżyca. Spojrzał na Dagdę, który wreszcie uniósł wzrok. Można
było z niego wyczytać wszystko.
Nie miał siły, naprawdę nie miał siły. Od dłuższego czasu wszystko
go przytłaczało, ale wtedy był Indracht, który zawsze wyciągał go z tej
otchłanie rezygnacji. A teraz nie żył. Osunął się na kolana, leżące na podłodze
odłamki szkła przecięły w kilku miejscach skórę. Ze zdziwieniem patrzył na
pojedyncze krople, które spadały na kamienną posadzkę. On nie płakał, nigdy nie
płakał. Był Słońcem panteonu, w jego oczach nie powinno być łez.
Dagda wstał i przezornie odsunął się za fotel. Niech przynajmniej mebel
ich oddziela. W jego ręku pojawiła się maczuga, tak na wszelki wypadek. Nie
widział, aby Belenus kiedykolwiek płakał. Było naprawdę źle, gdy żal zniknie będzie
chciał się mścić. Diancecht nie żyje, więc pozostawał Król Bogów, który wysłał
jego przyjaciela na śmierć. Gdy cisza się przedłużała, postanowił zabrać głos.
– Belenusie? – mruknął ostrożnie, cofając się jednak o krok. Widział,
jak ramiona boga słońca trzęsą się mocno, twarz miał schowaną w dłoniach, spomiędzy
palców wyciekały łzy. Po minucie słone krople przestały lecieć, a Belenus
uspokoił się i uniósł głowę tu witrażowi, który stanowił dach sali jadalnej. Wciąż
miał zamknięte oczy, a jego ciało wciąż się trzęsło.
– Belenusie?
Bóg słońca zaczął się śmiać. Był to tak histeryczny i pełen
rozpaczy śmiech, że nawet Dagdę łapał za serce, choć przecież nigdy nie darzyli
się przyjaźnią.
– Zabiłeś go… - oskarżył go pomiędzy kolejnymi salwami śmiech. Z
oczu znów poleciały łzy. Lecz wciąż śmiał się głośno. Jeden z najbardziej przerażających
widoków, jaki Dagda kiedykolwiek widział.
– Zabiłeś mi przyjaciela…
Król Bogów cofnął się o kilka kroków, rozważając otworzenie drzwi
i ucieczkę z sali. Zacisnął zęby, powstrzymując swoje ciało, które chciało być
jak najdalej stąd. Wyczuwało zagrożenie. Belenus podniósł się z ziemi, jego
ręce zacisnęły się w pięści.
– Teraz ja zabiję ciebie – syknął, otwierając oczy. Dagda zadrżał,
gdy przeszyło go nienawistne spojrzenie czarnych tęczówek. Oczy Belenusa,
zawsze w kolorze bezchmurnego, radosnego nieba miały teraz odcień
najciemniejszej otchłani.
Ledwo zdążył zasłonić się maczugą, odbijając cios świetlistego
miecza. Belenus zatoczył się do tyłu, warknął gniewnie i zaatakował ponownie.
Dagda użył kolców w swojej broni, aby unieruchomić ostrze. Z posadzki
wystrzeliły korzenie, oplatając boga słońca i odciągając go do tyłu.
Przynajmniej raz rolnictwo się mu na coś przydało. Rzucił się do drzwi,
najwyżej nazwą go tchórzem. Jednak cenił swoje życie bardziej niż honor. Sala
za nim rozbłysła, powietrze stało się zbyt gorące, aby mógł normalnie oddychać.
Zatrzymał się, ciężko dysząc i odwrócił się. Belenus stał pośród spalonych
korzeni, z jego oczu wylewały się strumienie światła. Skóra na policzku
zaczynała pękać. Był teraz niczym Słońce i ciało tego nie wytrzymywało. Dagda
zasłonił oczy przed kolejnym rozbłyskiem. Belenus wykorzystał sytuację i z
prędkością światła znalazł się tuż obok. Król Bogów nie zdążył nawet unieść
maczugi, gdy na jego gardle zacisnęły się palce, parząc skórę. Jak tak dalej
pójdzie, to przepali mu cały przełyk i nie będzie miał czym doprowadzać
powietrza do ust.
Zawył z bólu, gdy druga dłoń dotknęła miejsca, gdzie znajdowało
się jego serce. Czuł smród palonych ubrań, które nie wytrzymały tego żaru.
Przed oczami stanęła mu podobna scena, którą oglądał ze spokojem, sącząc wino z
kieliszka. Już wiedział, jak czuł się Ostfel. Z tą różnicą, że Belenus zabił
sługę szybko i prawie bezboleśnie. A nad nim się znęcał.
Przecież możesz go
powstrzymać…
Męski głos rozbrzmiał w jego głowie, wysuwając kuszącą propozycję.
Mógł zapanować nad Belenusem. Jego moc nie była jeszcze dokładnie dopracowana,
ale wystarczy. Tylko czy poważy się na taki ruch? Czy będzie na tyle silny, aby
podporządkować innego Władcę swojej woli?
– Jesteś niczym. Nic nie wartym psem, który podliże się każdemu,
aby tylko pozostać u władzy. – Słowa Belenusa uderzyły w niego niczym huragan. Znów
pogarda. – Poddani mają cię gdzieś, Pierwsi w ogóle cię nie zauważają, a ty
wciąż kręcisz, aby utrzymać się na tronie. Nikt cię nie chce. Nikt nie
potrzebuje. Śmieją się za twoimi plecami, łącznie e mną i Lughiem. Jesteś dla
nas tylko marionetką, pacynką w przedstawieniu na scenie politycznej. Przecież
jesteś zbyt głupi, by samemu coś osiągnąć. Idealny kozioł ofiarny. Miałeś
postępować zgodnie z naszą wolą, taka była umowa. A ty zacząłeś się rządzić. A
teraz przekroczyłeś granicę. Zabiłeś mi przyjaciela, mojego najdroższego
przyjaciela. Teraz cię zabiję. A wiesz, co jest najlepsze? Nikt nie będzie po
tobie płakał.
On tobą gardzi… Wszyscy
tobą gardzą… Pokaż im, jaką potęgę posiadasz… Zmuś do uległości… Przestań być
NIKIM…
Dagda zignorował ból i sięgnął w głąb siebie, gdzie spoczywała potężna,
uśpiona moc. Uwolnił ją na próbę, a mała iskierka od razu podążyła do Belenusa.
Wyczuwała w nim moc życia, mogła nim władać. Czując, jak jego skóra topi się w
uścisku przeciwnika, zdjął wszystkie blokady. Widział jak nowa moc wypływa z
niego i tworzy nici, owijając się wokół Belenusa. Nici niewidoczne dla wroga.
Linki, za które to on będzie pociągał.
Belenus poczuł opór. Najpierw delikatny, następnie coraz
mocniejszy, aż musiał się podporządkować. Puścił Dagdę i odsunął się o kilka
kroków, choć miał ochotę wyrwać mu serce. Nagły ból głowy sprawił, że skulił
się na ziemi, próbując go w jakikolwiek sposób zniwelować. Czuł czyjąś obecność
w umyśle, naciskającą na niego, każącą mu się poddać. Wiedział, że jeśli to
zrobi, stanie się bezwolną marionetką, którą można łatwo kierować. Nie będzie
panował ani nad swoim ciałem ani nad duszą. Spojrzał na Dagdę, który, choć
poraniony, stał nad nim z pełnym satysfakcji uśmiechem, dysząc z wysiłku.
Próbował podnieść rękę, aby oślepić przeciwnika, ale ta ani drgnęła.
Dagda opadł ciężko na posadzkę, z zachwytem wpatrując się w efekt
swojej nowej umiejętności. Jeszcze tylko musi złamać jego umysł i gotowe.
– Dalej, przyjacielu, stań się nikim – mruknął cicho, wpatrując
się intensywnie w błękitne tęczówki. Widział w nich przerażenie i
niezrozumienie, które napawały go radością.
Jest twój…
Belenus poczuł obecność trzeciej osoby, która bez trudu zburzyła
jego mury.
Jego umysł roztrzaskał się na tysiące kawałeczków.
Jeszcze jeden, Królu
Bogów…. Teraz kolej na Lugha…
***
Męski, melodyjny śmiech odbił się od skał i zniknął wśród piasków
pustkowia. Kobieta uniosła głowę znad ogniska i odłożyła czaszkę, która służyła
jej za puchar. Wstała płynnie i podeszła do ukochanego, który wpatrywał się z
fascynacją w mroczne niebo.
– Coś się stało?
Luthias odwrócił się, a jego usta wygięły się w szerokim,
diabolicznym uśmiechu.
– Nic ważnego. Po prostu moja marionetka stwierdziła, że chce
zostać marionetkarzem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W wielkim skrócie: rozdział jest niesprawdzany. Nie mam na to teraz czasu, i tak wstawiam go tylko dlatego, że wyjazd przesunął się o jeden dzień i udało mi się go dokończyć. Wydaje mi się, że jest taki bez polotu. Miałam na niego pomysł, ale realizacja okazała się trudniejsza, niż myślałam. Chyba po prostu miałam za długą przerwę w pisaniu i dlatego męczyłam się, pisząc to. Jak wyszło - sami oceńcie.
Pozdrawiam i życzę udanych wakacji,
Mentrix
Nie musisz mnie informować na blogu, mam zaobserwowane, więc wszystko wiem ;)
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytam, ale nie mam bladego pojęcia kiedy. Mam zapchany tydzień. Tak więc tu będzie miejsce na mój komentarz o rozdziale i miłego wyjazdu życzę!
Pozdrawiam
Dobrze, to ja tytułem wstępu może zacznę od tego, byś się blogami absolutnie nie przejmowała - wszyscy wiemy, że wakacje to czas nie tylko przerwy od szkoły, ale także wyjazdów. A poza tym od wszystkiego trzeba czasem odpocząć :) Także spokojnie, ciesz się wakacjami i czerp z wyjazdów jak najwięcej. A jak już wrócisz i na spokojnie napiszesz ciąg dalszy, to my tu ciągle będziemy :) No, ale nie będę ukrywała, że się cieszę, że udało ci się jednak wstawić rozdział. Jakby byłby ze mnie czytelnik, gdybym się nie cieszyła? ;)
OdpowiedzUsuńI aż nie wiem, od czego zacząć... To może od początku. Przyznam szczerze, że wcześniej nie spodziewałam się, że śmierć Indrachta będzie miała aż tak duże znaczenie dla Dagdy. Ale w sumie to racja, skoro to przyjaciel Belenusa, to będzie ostro. O, ta Pierwsza wyszła ci po prostu super. Wybacz, nie dam rady napisać tego imienia ;) Ale jej opis i w ogóle atmosfera, jaką wywołała... Aż miałam dreszcze! I zdecydowanie mam przeczucie, że ta zima stulecia skończy się bardzo źle... Dagda wpakowuje się tylko w coraz większe kłopoty. A to starcie z Belenusem... Super po prostu! Wiedziałam, że tak będzie, gdy tylko Dagda wygadał się o Belenusie. Ale to, co mówił, że wszyscy tylko pogardzają Dagdą... I te podszepty mocy... Moim osobistym zdaniem to wyszło po prostu epicko :)I ta końcówka... Znaczy zasadniczo to te dwie końcówki - O Lughu i ten... Tak, muszę wrócić do tekstu... O, Luthias. Właśnie. No więc obie sprawiły, że wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w ekran, nie mogąc przez chwilę ruszyć dalej. Mi tam bardzo się podobało :) Ech, sama wiem, jak to jest, gdy masz coś fajnie wymyślone w głowie, ale przeniesienie tego na papier to katorga... Mogę ci tylko powiedzieć, że osobiście nie odczułam tego w trakcie czytania :)
Pozdrawiam i życzę udanych wakacji,
Lakia
Wciągasz, naprawdę. Kolejne rozdziały czyta się coraz lepiej. Na początku był - któż by się spodziewał ;) - istny chaos, ale teraz akcja idzie Ci całkiem gładko i wreszcie wiadomo, kto jest kim.
OdpowiedzUsuńSam pomysł bardzo mi się podoba, wykreowałaś ciekawy świat, ogólnie jest rozmach - to na plus. A co na minus? Długo marudzić nie będę, wskażę tylko dwa najważniejsze według mnie zgrzyty.
Po pierwsze - język, którym posługują się bogowie. Oczywiście nie twierdzę, że musisz sypać archaizmami, ale wydaje mi się trochę dziwne, że bogowie momentami wypowiadają się jak typowi licealiści.
Po drugie - jeśli już korzystasz z gotowego panteonu, wypadałoby się go trzymać i ponosić wszelkie konsekwencje swoich czynów, czy może w tym wypadku raczej słów. Tak, mam na myśli powód wprowadzenia postaci Indrachta. Nie, to nie jest dobry zabieg.
Mimo wszystko ogólne wrażenie jest dobre, więc czekam na więcej. I życzę nie tyle weny, co przyjemności z pracy włożonej w kolejny rozdział, bo wbrew powszechnej opinii to nie z przypływu natchnienia powstają najciekawsze rzeczy, a w wyniku ciężkiej pracy. Powodzenia zatem, trzymam kciuki! :)
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńJestem, wróciłam! W końcu powoli się zbieram, żeby nadrobić zaległości na blogach! A ile tego jest.... Matko boska częstochowska! Chyba się nie wyrobię do kolejnych wakacji....
Ale przejdźmy do rozdziału, który był po prostu cud, miód, malina i orzeszki!
Ta Pierwsza jest naprawdę przerażająca... A teraz na północ ześle wielki lód! Diancecht musi przeżyć! Koniecznie! Nie może umrzeć, przecież to jest mój mąż przyszły!
Czemu Dagda nie zginął?! Nie lubię go. Chce mi męża zamordować. Belanus powinien go zabić, ale Dagda ma moc, dlaczego? *płacze* Dlaczego nie zabili go wcześniej?! Przecież... :((((((
Dagda powoli robi się przerażający. Żądza władzy powoli nim zawłada... Ale na pewno nie będzie tal straszny jak Pierwsza. Naprawdę, opis tej kobiety wyszedł ci naprawdę świetnie. I to zdanie ,,Tylko czy Pierwsi wciąż byli bogami?" Wowowowow!
I ten ostatni fragment... Kurcze mroczny ten rozdział XD A i widzę, że znowu mamy do czynienia z taką manipulacją z góry!
Przepraszam, że tak chautycznie, ale jest późno i jestem troszku zmęczona, a dopiero teraz znalazłam trochę czasu na napisanie komentarza.
BRdzo mi się podobało, uwielbiam świat, który wykreowałaś na tym blogu!
Czekam na kolejne! I więcej Diancechta!
Pozdrowionka,
Bianka!
A dlaczego ty mi nic nie piszesz o nowym rozdziale, hę? xD
OdpowiedzUsuńBardzo fajny i ciekawy był. Dłuuugi, plusik dla ciebie. Dagdo, oj Dagdo, co za złe bóstwo z ciebie, nie wiem, co z ciebie będzie, aj aj aj...
Biedaczysko z tego Diancechta. Uśmiercić go chcą. Egh.
I jeszcze ta Cailleach, czyli Pierwsza... trochę, yyy, przerażająca babka.
W ogóle, cały rozdział był taki mroczny, tajemniczy i wgl... wowww..
A ja zapraszam tak szybko jeszcze do mnie na rozdział VII, wcześniej był też one-shot o Jegiełce, więc jak ci się będzie chciało to leć i czytaj i komentuj, ja będę niezmiernie szczęśliwa :D
https://spokojnie-to-tylko-ja.blogspot.com/2016/09/rozdzia-vii.html
Pozdrawiam,
Annabell di Angelo
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak puźno :/
Mało Diancechta, no ale cóż, wszystkiego na raz mieć nie można!
Ogólnie rozdział cudny c:
Współczuję Belenusowi... Biedny facet.
Przyjęłam twą deklarację niesprawdzenia rozdziału, ale potem (ewentualnie) nie będziesz musiała szukać:
"Czuł ja za każdym razem, gdy spoglądał na dwa puste krzesła przy stole." ~ ją
"był Indracht, który zawsze wyciągał go z tej otchłanie rezygnacji." ~ otchłani
"Belenus uspokoił się i uniósł głowę tu witrażowi, który stanowił dach sali jadalnej." ~ ku witrażowi
"Śmieją się za twoimi plecami, łącznie e mną i Lughiem." ~ ze mną
No nic... Weny ;3
Witam, witam!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak puźno :/
Mało Diancechta, no ale cóż, wszystkiego na raz mieć nie można!
Ogólnie rozdział cudny c:
Współczuję Belenusowi... Biedny facet.
Przyjęłam twą deklarację niesprawdzenia rozdziału, ale potem (ewentualnie) nie będziesz musiała szukać:
"Czuł ja za każdym razem, gdy spoglądał na dwa puste krzesła przy stole." ~ ją
"był Indracht, który zawsze wyciągał go z tej otchłanie rezygnacji." ~ otchłani
"Belenus uspokoił się i uniósł głowę tu witrażowi, który stanowił dach sali jadalnej." ~ ku witrażowi
"Śmieją się za twoimi plecami, łącznie e mną i Lughiem." ~ ze mną
No nic... Weny ;3