środa, 22 czerwca 2016

Rozdział V

Każdy pragnie uwielbienia, wiary w jego siłę i umiejętności. Bez wiary nie bylibyśmy sobą, tylko pustą skorupą, bez uczuć i jakichkolwiek emocji. Jej podstawą jest zaufanie. Niektórzy ludzie myślą, że bez niej społeczeństwa nie mogłyby się rozwinąć. Sądzą, że ciągłe posądzanie o zdradę, knucie spisków zniszczyłoby wszystkich. Że zaufanie i dzielenie się tym co masz, jest podstawą rozwoju. Wybacz, śmiertelniku, ale nie zgodzę się z tobą. Wystarczy spojrzeć na nasz świat. Praktycznie nikt nikomu nie ufa, wszyscy prowadzą wojnę o wpływy. Ze wszystkimi. A potrafimy rzeczy, o których ty nie możesz marzyć. Tworzymy cuda, jakie ci się nie śniły. I zachowujemy je dla siebie, nie dzieląc się ze światem. Strzeżemy swoich sekretów i odkryć. Jesteśmy ostrożni. Ale istniejemy, a ty nie możesz się z nami równać.
Niektórzy z nas mają pewną słabość. Chcą, aby ktoś ich czcił, oddawał pokłon. Tylko dlatego powstałeś, człowieku. Dla naszych potrzeb, dla zaspokojenia naszej dumy i chciwości. Bo gdy ty wierzysz i składasz nam ofiarę, my rośniemy w siłę. Im więcej wyznawców, tym większa potęga bóstwa. A my wciąż walczymy o władzę i potrzebujemy tej mocy.
Myślisz, że człowiek zawsze był dobry? Zawsze miał gdzieś głęboko pozytywne uczucia, choć mógł je ukrywać przed światem? Że bycie okrutnym i bez serca to była tylko gra? A może nawet sądzisz, że ludzie kiedyś byli lepsi? Że posiadali swoją dumę i honor, że chronili słabszych? Może uważasz, że wiek nowych odkryć, wynalazków, które ułatwiły życie, zepsuł ludzkość? Sprawił, że serce zostało zastąpione kamieniem? Mylisz się. Pierwsi ludzie byli bardziej okrutni i poddani naszej woli. Jak dobrze, że wyginęli.
Lecz Dagda czuł się słaby, potrzebował mocy, a sam szacunek pozostałych bóstw nie mógł mu jej dać. Przy pomocy Belenusa stworzył druidów – pobożny lud, oddający mu cześć, zwiększający jego moc. Nie dał im żadnych zakazów, pozostawił samych sobie, uprzednio podzieliwszy się ułamkiem swej wiedzy. Kolejne pokolenia wyznawców przemijały, ich wiedza o świecie wciąż wzrastała, budowali osady na Północy. Kunsztem szybko przewyższyli ludy stworzone przez inne panteony, które nie posiadały boskiej wiedzy. Osiadły one na Południu, co z perspektywy czasu wydaje się być niezwykle trafnym posunięciem.
Druidzi byli zamkniętą społecznością, w której podróżni nie byli mile widziani. Stworzyli własne prawa, sądy i radę rządzącą wioską. Jednak wszystko opierało się na ich wierze i obrzędach. Krwawe ofiary bardzo cieszyły Dagdę, dawały mu jeszcze więcej mocy. Król Bogów nawet nie zauważył, gdy jego wierni przekroczyli cienką granicę. Zamiast zwierząt składali ofiary z ludzi, którzy nie umierali szybko, lecz konali przez godzinę, zabijani na różne sposoby. Zwykle nieszczęśnikami byli podróżni, lecz wkrótce nauczyli się oni omijać niebezpieczne obszary Północy. Wtedy na taką mękę skazywano przestępców z osady. Jednak przestępczość w tamtych czasach nie była wysoka, więc i tych szybko zabrakło. Rozpoczęły się bezpodstawne oskarżenia o przeróżne zbrodnie, a niewinni ludzie umierali na ołtarzu Dagdy.
Potem druidzi otrzymali kolejne zadanie. Znaleźć boga, który uciekł i ukrywa się na ziemi.

***

132 rok boskiej ery
2 mln lat p.n.e.
Północny Kontynent

Diancecht musiał przyznać, że Dagda i Belenus choć raz stworzyli coś niesamowitego i wartego uwagi. Siedząc na drzewie, przypatrywał się grupie ludzi, która powoli zmierzała w jego kierunku. A raczej ku ołtarzowi, który znajdował się tuż pod miejscem, gdzie urządził sobie punt obserwacyjny. Zerknął na olbrzymiego motyla, który przysiadł na jego ramieniu. Skrzydła w odcieniach filetu i błękitu migotały w słońcu. Popchnął go lekko, a owad wzbił się w powietrze. Przeleciał nad polaną, a z ust dzieci wyrwały się okrzyki zachwytu. Jeszcze niewiedzące co je czeka, pełne radości i optymizmu, bo w końcu ojcowie pozwolili im iść z nimi i obserwować, jak odprawiają rytuały ku czci bogów.
Lekarzowi Bogów nie podobały się ofiary, które składali Dagdzie. Rytualne morderstwo? W porządku, ale można zabić od razu, a nie znęcać się nad człowiekiem, który nie jest niczemu winny. Choć zwykle ofierze starano się udowodnić wielkie zbrodnie, aby mieszkańcy wioski wierzyli w sprawiedliwość swoich przywódców…
Druidzi - lud stworzony przez Dagdę i Belenusa, aby czcił Króla Bogów i rozgłaszał potęgę panteonu celtyckiego. Jedno z najlepszych posunięć Dagdy. Diancecht nie lubił tego ludu. Z pewnością nie wykazywał się wielką inteligencją – Dagda nakazał im obserwować i znaleźć swojego wroga, który ukrywał się na ziemi. A oni? Nie zauważyli, choć był tuż obok, siedział na gałęzi ponad ich głowami, gdy odprawiali rytuały ku czci Króla Bogów.
Mężczyźni ustawili się w półokręgu, ich synowie schowali się za nimi, nieśmiało wyglądając zza ojców. Kobiety nie mogły uczestniczyć w obrzędach. Robili miejsce dla pochodu, który powoli zbliżał się do ołtarza, prowadząc ofiarę. Kogo tym razem niesłusznie oskarżono? Starca? Kobietę? Mężczyznę z marginesu?
Rozdzierający krzyk dotarł do uszu Lekarza Bogów. Wśród ubranych na szaro mężczyzn zauważył szarpiącego się chłopca. Nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat, po brudnych policzkach spływały łzy, kosmyki jasnych włosów były zlepione zaschniętą krwią. Starszy człowiek pchnął go do przodu, aż dziecko upadło na kolana przed kamiennym ołtarzem. Jeden z chłopców, który dotąd chował się za ojcem, odwrócił się i przerażony odbiegł w stronę lasu. Pozostali chcieli pójść w jego ślady, ale ręka jednego z rodziców na ramieniu skutecznie ich zatrzymała.
Z kręgu wystąpił najstarszy mężczyzna, Wielki Druid. Spojrzał z pogardą na płaczącego u jego stóp chłopca.
– Za próbę otrucia przedstawiciela Rady zostajesz skazany na śmierć. Ciesz się, Devinie, wybrano cię na ofiarę dla naszego Najwyższego Boga. Przynajmniej pod koniec życia się komuś przysłużysz.
– Błagam cię, dziadku, ja tego nie zrobiłem… - Głośny szloch przerwał błagania dziecka, które nie było już w stanie nic powiedzieć.
Mieszkańcy osady pozostali głusi na jego błagania. Pozostali chłopcy cofnęli się o kilka kroków, zbijając się w ciasną gromadkę. Jeden z nich skulił się na ziemi, zasłaniając rękami uszy. Nie chciał tu być. Podobnie postąpili jego towarzysze, zaciskając powieki.
Diancecht z niesmakiem przyglądał się rozgrywającej się pod nim scenie. Dziecko? Aż tak nisko upadli? Niby mógł uratować chłopca, wystarczyło zeskoczyć i sprawić, aby rozpoznano w nim boga. Ale wtedy druidzi donieśliby od razu na niego Dagdzie. Na razie udało mu się ukrywać sześćdziesiąt pięć lat. Dla boga to mało, lecz miał możliwość zwiedzenia prawie całej ziemi i przyglądania się kolejnym pokoleniom. Kilkanaście razy prawie go dopadli, ale w końcu znalazł sposób. Dagda rozkazał druidom go szukać. Dlatego najciemniej było pod latarnią. Król Bogów wysyłał swoje orły w różne zakątki świata, ale po co miał marnować czas na region, który znajdował się pod kontrolą jego wyznawców? Nie przewidział jednak, że jego lud nie jest zbyt spostrzegawczy.
Dlatego przyglądał się bezczynnie, jak druidzi przywiązują chłopca do drzewa. Jak chwytają drewniane kije i zaczynają okładać nimi bezlitośnie. Po kilku mocniejszych uderzeniach usłyszał, jak pękają żebra. Chłopiec krzyknął rozdzierająco, a zawtórowały mu pozostałe dzieci. Zaraz został uderzony w twarz, ze złamanego nosa popłynęła krew. Bóg zacisnął zęby, widząc, jak młody mężczyzna podnosi topór. Odwrócił wzrok, gdy ostrze sięgnęło czaszki chłopca. Krzyk ucichł. Lecz chłopiec wciąż żył, Diancecht czuł powoli ulatujące życie, ale dusza jeszcze nigdzie się nie wybierała. Mężczyzna, który zadał cios, znał się na rzeczy. Rana nie powodowała natychmiastowej śmierci. Podobnie jak kolejne uderzenia ostrym narzędziem, tym razem skierowane na klatkę piersiową.
Podjął szybko decyzję. Wyszeptał kilka słów, a krew zaczęła wolniej krążyć w żyłach chłopca. I wolniej wypływać z jego ciała.
Wielki Druid wystąpił z kręgu, a oprawcy się rozstąpili. Najwyraźniej uznał, że już wystarczy. Pewnym krokiem podszedł do wnuka i przejechał mu sztyletem po gardle. Szkarłatna ciesz wypłynęła powoli z rany. Zbiorowisko zaczęło się rozchodzić. Potrójna śmierć, charakterystyczne rytualne zabójstwo, praktykowane na Północy od ponad wieku. Myśleli, że tym bardziej zadowolą bogów.
Gdy ostatni mężczyzna zniknął za linią drzew, Diancecht zeskoczył na ziemię. Spojrzał na chłopca, który, ku jego zdumieniu, odwzajemnił jego spojrzenie. Pełne bólu oczy błagały o litość.
– Zabij… - wyszeptał, ledwo dało się go zrozumieć. Najwyraźniej stary mężczyzna nie przeciął porządnie tętnicy i dziecko wciąż żyło. Bóg pokręcił głową, słysząc prośbę. Położył rękę na głowie chłopca, krzywiąc się, gdy pokryła się krwią. Drugą przyłożył do czerwonej linii na szyi i tchnął swoją energię w jego ciało. Najpoważniejsze rany powoli zaczęły się zasklepiać, a dziecko straciło przytomność. Nie było w stanie wytrzymać ingerencji obcej mocy w swój organizm.
Diancecht przeciął więzy, którymi ofiara była przywiązana do drzewa, a ciało opadło na zabrudzoną krwią trawę. Skupił całą swoją uwagę na drzewie. Tylko kilka razy używał mocy Silvanusa, ale w tej sytuacji bardzo by mu pomogła. Proces leczenia byłby szybszy i przebiegał łagodniej. Natura także w pewnym stopniu miała moc uzdrawiania, pewnie dlatego tak łatwo mu się podporządkowała. Przyglądał się, jak zielone gałązki wyłoniły się z pnia, owijając ciało chłopca.
– Lecz – rozkazał cicho, a zielone listki zalśniły. Usiadł obok, czekając, aż dziecko całkowicie wyzdrowieje. Wiedział, co zrobi. Przeteleportuje chłopca na Południe. Tamtejsze ludy były pokojowo nastawione i z pewnością zajmą się bezdomnym dzieckiem. Druidzi się zdziwią, gdy wrócą i nie zastaną na ołtarzu ciała. Jednak odrobina manipulacji i uznają, że ofiara tak się spodobała Dagdzie, że wziął ją całą. Można by zostawić martwego dzika, w końcu było to święte zwierzę Króla Bogów. Jednoznaczny podarunek.
Z ulgą przyjął kilka pnączy, które samowolnie owinęły się wokół jego ciała. Poczuł ożywczą energię natury i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo był zmęczony. Dawno nie leczył, nie używał swoich mocy. Taki nagły przeskok go osłabił. Powinien zachować ostrożność i korzystać z nich na co dzień, tak na wszelki wypadek. Nawet nie zauważył, gdy zapadł zmierzch, a na niebie pojawił się księżyc.
Z zamyślenia wyrwał go cichy jęk. Chłopiec odzyskał przytomność i poruszył się niepewnie. Pędy roślin cofnęły się, nie chcąc przedłużać kontaktu z człowiekiem, gdy było to niepotrzebne. Natura nie darzyła ludzi sympatią, podobnie też było z bogami. Diancecht wiedział, że stanowi wyjątek i cieszył się z tego. Co innego zmuszać ją, aby coś zrobiła, a co innego prosić bądź otrzymywać z jej własnej woli.
– Dobrze się czujesz? – spytał blondyn, zupełnie niepotrzebnie, bo znał odpowiedź na to pytanie. Z ciałem w porządku, z psychiką już gorzej. Teoretycznie rzecz biorąc, powinien być w stanie uleczyć zranione dusze. Kiedyś nad tym pomyśli i spróbuje.
Chłopiec spojrzał na niego zszokowany, wciąż nie wierzył w to, że żyje. Tym bardziej, że siedzący obok niego mężczyzna nie wyglądał, jakby był z tego świata. Nigdy nie widział wśród swojego ludu kogoś ze złotymi oczami. Nikt też nie roztaczał wokół siebie takiej aury. Jednocześnie pełna spokoju i ciszy, niczym oaza, z drugiej tak potężna, że zaczynał się bać. Tak potężna, jakby należała do… boga.
– To ciebie kazał nam szukać Najwyższy – szepnął przestraszony, szybko łącząc fakty. Diancecht się skrzywił. Jeśli dzieciak będzie próbował wzywać ludzi z wioski lub w jakikolwiek sposób powiadomić Dagdę, będzie musiał go zabić. Byłoby szkoda, wziąwszy pod uwagę, że przed chwilą poświęcił trochę energii na uratowanie mu życia. Spojrzał na niego wyczekująco, zaciskając palce na rękojeści sztyletu.
– Dziękuję za uratowanie mnie – mruknął w końcu chłopiec, spoglądając na niego niepewnie. Diancecht rozluźnił się i odłożył sztylet. Poczochrał mu włosy, uśmiechając się lekko.
– Jak się nazywasz?
– Devin.
– A więc zbieraj się, Devinie. Przeniosę cię w miejsce, gdzie będziesz mógł zacząć od nowa. Powinieneś się pojawić w pobliżu jakiejś grupy. Ludzie z Południa ciągle się przemieszczają, ale w tym okresie powinni być w tamtych okolicach. Są dość głośni, więc z pewnością ich znajdziesz. Zaopiekują się tobą. Tylko powiedz, że uratował cię bóg w złotej zbroi i z długą brodą. Oni uwielbiają Ra, więc będziesz miał życie jak marzenie.
Devin zamrugał oczami, nic nie rozumiejąc. Przenieść się? On? Był tego godny? Z fascynacją patrzył na mieniący się wszystkimi kolorami tęczy pień drzewa. Blondwłosy bóg wykonywał w powietrzu jakieś dziwne znaki, a barwy tworzyły powoli koło wielkości człowieka. Chłopiec podszedł bliżej i ledwo powstrzymał okrzyk zdumienia. Spośród barw wyłonił się krajobraz skąpany w słońcu, pełen piasku i ciepła. Zobaczył sporą grupę ludzi przy jeziorku, śmiejących się głośno i jedzących mięso. Tak dawno nic nie jadł…
– Wchodź.
– Sam? A ty? – spytał, niepewnie podchodząc do drzewa. Jeszcze jeden krok i otaczający go świat ulegnie zmianie.
– Jak przejdę, to mnie od razu namierzą. O ile jeszcze tego nie zrobili. Pospiesz się.
Devin wahał się odrobinę za długo. Poczuł rękę na ramieniu i został popchnięty w stronę portalu. Wpadł w niego z cichym okrzykiem, znikając w wirujących barwach. Diancecht jeszcze chwilę wpatrywał się pusto w pień drzewa, który wracał do normalnej formy.
Usłyszał cichy świst, z pnia drzewa wystrzeliły gałęzie, odpychając go w bok. Milisekundę później srebrna strzała wbiła się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą miał głowę. Odwrócił się błyskawicznie, w samą porę, aby zablokować sztyletem atak bliźniaczych ostrzy. Spojrzał z bliska w ciemne oczy boga księżyca.
– Tak myślałem, że to wystarczy, abyś się ujawnił – zaśmiał się szyderczo Indracht, odskakując do tyłu, aby wziąć ponowny zamach. Stalowe ostrza przecięły powietrze, zadając cios z dwóch stron. Przed jednym atakiem Diancecht zdołał się zasłonić, ale drugi miecz wbił się w jego bok. Upuścił sztylet na ziemię i chwycił obiema rękami stal, wyrywając ją ze swojego ciała. Proces leczenia rozpoczął się natychmiast, a on skoczył w górę, stając na najniższej gałęzi. Ciężko łapiąc powietrze, spojrzał w dół.
Indracht, celtyckie bóstwo księżyca, wpatrywało się w niego z wyczekiwaniem. Chmury odsłoniły ziemskiego satelitę, który oblał go srebrnym blaskiem. Światło odbijało się w bliźniaczych mieczach, połyskiwało w czarnych oczach.
Jak mógł zrobić się tak nieostrożny? Ratować dziecko po zapadnięciu zmroku, gdy księżyc był widoczny na niebie? Indracht wiedział wszystko, oglądał świat przez Srebrny Glob. A on, jak ostatni idiota, stał na polance przez ponad pół godziny, dodatkowo oświetlony przez światło księżyca. Oczywistym było, że bóg go zauważy. Przedtem, po zapadnięciu zmroku, chował się w leśnej gęstwinie, na swoim terytorium. Stał się zbyt beztroski.
Wyciągnął przed siebie rękę, z drzewa wystrzeliły ostro zakończone korzenie, zmierzając w kierunku bóstwa. Indracht nawet nie drgnął. Gdy tylko pnącza znalazły się w zasięgu światła księżyca, zamarły, po czym rozsypały się w pył. Wróg zagwizdał, a Srebrny Glob zaczął się przemieszczać. Stanowczo za szybko. Po chwili oświetlił drzewo, na którym stał Diancecht. Ten zdążył zeskoczyć w ostatniej chwili, wylądował ciężko na ziemi z niezagojonym do końca bokiem. Wokół niego unosił się pył, w który zamieniła się roślina. Momentalnie znalazł się w cieniu pobliskich drzew, chroniąc się przed mocą przeciwnika.
Rozejrzał się za sztyletem, który wcześniej upuścił, lecz nie zdążył go znaleźć. Poczuł uderzenie w brzuch, ostrze przecinające skórę i wyciekającą krew. Zdecydowanie za szybko, leczenie nie nadążało za ranami. Indracht znów znalazł się przy nim, a on nawet nie zdążył tego zauważyć. Bóg księżyca był pełen energii, w końcu to była dla niego najlepsza pora. Siłę czerpał z otaczającej go nocy i świecącego na niebie satelity. I miał element zaskoczenia po swojej stronie.
Musiał go zabić. Był pewny, że już powiadomił pozostałych bogów o jego położeniu. Powinien stąd zniknąć w ciągu kilku następnych minut, jeśli nie chciał mieć większych kłopotów. Chociaż teraz miał już naprawdę spore.
Natura zawodzi… Krew nigdy…
Diancecht nienawidził, gdy odzywała się Moc. Głos z pozoru pomocny, tak naprawdę prowadził go do zniszczenia. Lecz tym razem nie musiała nic mówić. I tak zamierzał to zrobić.
Wbił palce w ramiona przeciwnika, ignorując zawroty głowy spowodowane upływem krwi. Bóg księżyca zmarszczył brwi zaskoczony, nie wiedząc, co Lekarz Bogów próbuje zrobić. Dobrze, przynajmniej nie wiedzą jeszcze o jego możliwościach i sposobie, w jaki zabił Silvanusa.
            Indracht miał zamiar przeciąć Diancechta na pół. Słyszał, że potrafi się uleczyć, ale to powinno załatwić sprawę. I tak Lekarz Bogów nie wyglądał, jakby był w pełni sił. Zacisnął palce na rękojeściach i szarpnął mocno. Czuł, jak ostrza zagłębiają się w ciało, a ręce robią mu się śliskie od krwi. A potem poczuł jak jego własna krew zmienia kierunek i coraz szybciej płynie do serca. Bez tlenu. Wypuścił miecze, upadając na ziemię. Spojrzał na księżyc, który zachodził czerwienią. Dziś było zaćmienie. A potem pękło mu serce.
Diancecht odrzucił na bok miecze, spoglądając na ciało przeciwnika. A raczej na srebrną kulę, która unosiła się nad nim. Tym razem się nie wahał, tylko wyciągnął rękę. Jasne światło wsiąkło w jego ciało. Dotarł do drzewa, próbując otworzyć portal. Nie mógł tutaj zostać, zaraz zjawi się Dagda lub któryś z Królów.
Wyszeptał kilka słów, przyglądając się, jak kora zaczyna mienić się tysiącami barw. Było mu wszystko jedno, gdzie się przeniesie. Jak najdalej od Północy. I od ciała, które pewnie zamieniło się już w proch.
Przeszedł przez portal i stracił przytomność. Jednak jedno imię kołatało mu w głowie.
Indracht, najlepszy przyjaciel Belenusa, najpotężniejszego z Królów.

***

Odzyskał przytomność tylko na chwilę. To wystarczyło, aby zauważył pochylającego się nad nim blondyna o zielonych oczach i zatroskanym wyrazie twarzy. Wyglądał, jakby naprawdę przejął się jego losem. Tylko dlaczego? Przecież zupełnie go nie znał.
Tuż za nim zauważył mężczyznę z krótko przystrzyżonymi brązowymi włosami. Miał sylwetkę wojownika i trzymał w ręku wielki młot.
Młot.
Mjollnir.

Cudownie, najwyraźniej teleportował się do panteonu nordyckiego. Thor we własnej osobie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Oficjalnie zmieniamy miejsce pobytu i przenosimy się do panteonu nordyckiego. Pojawia się Thor i jego brat? Czy ktoś wie, kto to jest? 
Wyrobiłam się równo w miesiąc, więc brawa dla mnie. W zamyśle rozdział miał być dłuższy, jeszcze jakieś cztery strony albo więcej, ale wtedy musielibyście długo na niego czekać. Więc chyba lepiej dodać go teraz.
O ile Diancecht, Dagda i na przykład Belenus występują w mitologii celtyckiej, to Indracht jest po prostu wymyślony przeze mnie. Chciałam, aby w tym rozdziale pojawił się bóg księżyca, bo Diancecht miał zdobyć tą moc. Wpisuję w wyszukiwarkę: celtycki bóg księżyca. I co mi wyskakuje? Aine. Szkoda tylko, że ją zabiłam na samym początku. Więc trzeba było improwizować.
Tradycyjnie proszę o wasze uwagi. Rozdział napisany wczoraj, dzisiaj sprawdzany, ale pewnie i tak są błędy. Jak zauważycie, to dajcie znać.
Pozdrawiam,
Mentrix

16 komentarzy:

  1. Cudowny szablon! Sama zamówiłam na swojego bloga z LOG, czekam na recenzję i zabieram się za zmienianie ;)
    Genialne jest to oko na statystki :D
    Dobra, tak na wstępie, to wybacz, że idę od końca zamiast od początku xd Z pewnością nadrobię pozostałe rozdziały, być może nawet dzisiaj.
    To, co napisałaś białą czcionką wyszło ci lepiej niż genialnie. Szczególnie spodobały mi się trzy pierwsze akapity.
    Aaaa Thor!!!! Aaaaaa!!!! Kocham cię za niego <3 Aaaaa!
    Jeszcze nie czytałam nic, gdzie byłaby inna mitologia niż grecka lub egpiska. Dlatego bardzo się cieszę, że trafiłam tutaj.
    Błędów żadnych nie zauważyłam ;)
    Wybacz za trochę krótki komentarz, nie mam dzisiaj na to weny xd Jakoś lepiej idzie mi czytanie, więc może jeszcze dzisiaj przeczytam poprzednie rozdziały. Tak czy siak, wyczekuj do nich komentarzy :)

    Zapraszam do mnie: http://kupuaola.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Diancecht taki dobroduszny <3
    Już nic i nigdy mnie do jego postaci nie zrazi ^.^
    Co do błędów...:
    ,,Spojrzał z pogardą na płacącego u jego stóp chłopca." ~ płaczącego
    ,,Byłoby szkoda, wziąwszy pod uwagę, że przed chwilę poświęcił trochę energii na uratowanie mu życia." ~ chwilą
    ,,Chłopiec podszedł bliżej i ledwo powstrzymał okrzyk zdumienia, Spośród barw wyłonił się krajobraz skąpany w słońcu" ~ kropka zamiast przecinka
    ,,Czuł, jak ostrza zagłębiają się ciało, a ręce robią mu się śliskie od krwi." ~ w ciało
    ,,Dotarł się drzewa, próbując otworzyć portal." ~ dotarł do
    No cóż... Cudny rozdział. Tak się wzruszyłam jak zabijali Devina...
    Ślę weny i pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przerażający świat przedstawiasz. Biedny chłopiec. Rozdział był bardzo wciągający i szkoda, że tak szybko się skończył. Bardzo podobają mi się wstępy u Ciebie. Wprawiają w idealny nastrój do czytania.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć. Czy umiałabyś poprawić teksty opowiadań? Tak pytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy, co znaczy poprawić. Możesz dokładniej? Jak nie chcesz tego pisać tutaj, to w zakładce autorka masz mojego maila.

      Usuń
    2. Chodziło o stylistykę i błędy w tekście. Mam betę, ale niestey ostatnio nie ma czasu dla mnie a tekstów mam od cholery do poprawy więc szukam kogoś na drugą ''pomoc''.

      Usuń
    3. Cóż, nigdy tego nie robiłam, ale mogę spróbować. Jednak nie obiecuję, że wyłapię wszystkie błędy.

      Usuń
    4. To możesz mi napisać na mailu, co mam robić, bo wchodzenia na bloga, aby ci odpowiedzieć jest odrobinę nieporęczne.

      Usuń
  5. Jestem! Żeby nie było, nie zniknęłam i jak najbardziej czytam (i to jak zwykle z ogromną przyjemnością :D). Przepraszam za opóźnienie, ale generalnie zaczęłam sobie wesoło chodzić do pracy (brzmi strasznie, nie?) i wracam z niej wesoło zmęczona, nie mając z grubsza siły na nic poza oglądaniem seriali. Także... No, ale jestem i czytam :) I już przechodzę do komentarza, choć uprzedzam, że może być nieco krótszy, niż zazwyczaj.
    Wstęp był po prostu genialny. W ogóle uważam, że idea człowieka z punktu widzenia boga jest niezwykle ciekawym tematem, który Tobie wyszedł po prostu świetnie. Aż słyszałam taki zimny, wyrafinowany głos, który to mówił z wyższością. Boskie, dosłownie wręcz ;) I końcówka tej części była cudowna, taka mocna. Jakby to był film, to w tym momencie uderzyłby piorun na tle dramatycznej muzyczki. You know, what I mean. Dreszcze gwarantowane :)
    I wracamy do Diancecht. Albo raczej zaczynamy od druidów! W ich kwestii powiem ci tylko jedno - poczekaj, aż dojdziecie na łacinie do Bellum gallicum Cezara. Oj, będzie się działo! Jest na przykład taki uroczy fragment, w którym Cezar opowiada, że Gallowie ponoć robią wielkie kukły, wsadzają ludzi do ich kończyn, a potem podpalają. Wciąż pamiętam minę koleżanki, która to tłumaczyła - myślała, że pokręciła jakieś słówka, ale AW potakuje, że owszem, dobrze przetłumaczyła. Generalnie Cezar nie przedstawia Gallów zbyt przyjemnie, więc w pewnym sensie czułam się przygotowana na scenę ze złożeniem chłopca w ofierze. A może po prostu naoglądałam się za dużo Gry o tron... Anyway, i tak się wzruszyłam, że Diancecht postanowił go uratować. To takie urocze z jego strony. Tylko mu nie mów, że użyłam słowa "uroczy" ;) I odesłał go do Egiptu, ciekawe. Czy ten wątek jeszcze powróci? A w ogóle to padłam przy fragmencie o bogu z długą brodą. Boskie - znowu! I walka z I... Jakkolwiek tamten by nie miał na imię. W ogóle jak tu nie kochać pisania. Potrzebujesz boga księżyca? Ups, zabiłaś go! Ale spoko, możesz wymyślić nowego :D Także tego... Mówiłam już, że kocham twoje opisy walki? Są świetne, takie dynamiczne, ale przy tym klarowne, wiadomo, co się dzieje. I dalej kocham sposób, w jaki Diancecht zabija. Ups, to chyba zabrzmiało niedobrze. Ale wiesz, o co mi chodzi - wykorzystanie przeciwko przeciwnikowi jego własnej krwi... Epickie po prostu! I te wstawki mocy, jak zwykle moje ulubione. Czy tylko ja to "słyszę" tak trochę podobnie do syku węża? Nie wiem czemu tak mi się kojarzy. O, to ten In-coś tam był przyjacielem Belenusa? Wyczuwam nadchodzącą chęć zemsty :) Tak czy inaczej... Jej, panteon nordycki! I Thor! I jego brat... Ta... Chyba trzeba trochę odświeżyć informacje, bo mam pustkę w głowie. Chociaż... Ej, czy to nie będzie ten taki fajny, co go wszyscy lubili, ale zginął przez Lokiego? Jak on miał... Baldur? Coś takiego? Tak, zdecydowanie trzeba nadrobić luki w wiedzy ;)

    Pozdrawiam i życzę udanych wakacji,
    Lakia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, hej!
    W końcu się zebrałam, żeby napisać ten komentarz. Rozdział był po prostu śeietny!
    Cała akcja z druidami z tym chłopakiem była po prostu boska! Czekałam aż diancecht pomoże temu chłopakowi, bo nie mogłam znieść myśli, że może go zostawić samego. Ale jest w końcu Lekarzem Bogów powinien leczyć, wiec w sumie nie dziwne ze mu pomógł.
    Ale gdzie go to zaprowadzilo? Zlapal go bog ksiezyca i zaataowal ale przynajmniej udalo mu sie uciec. I usmiercic wroga. Gorzej ze byl przyjacielem belanusa, ktory teraz jest panem zycia i śmierci. w ogole nie wiem czy to bylo w tym czy w poprzednim rozdziale ale układ diancechta i Arawna. to na pewno nie skonczy sie dobrze, choć teraz udawalo mu sie ukrywac juz chyba 60 lat.
    Fajnie przedstawilas druidów, naprawdę.
    I przenosimy sie do panteonu nordyckiego! I bedzie thor i loki i Baldur! Jupi jaj!
    Czekam, czekam z niecierpliwością i przepraszam za tak okropne spóźnienie i że nie skomentowałam istatniego rozdziału. Naprawdę jestem na siebie zła za to. Zwłaszcza ze byl taki dobry.
    Życzę weny, czasu, pomysłów i czekam na kolejny rozdział, tu i na zwiadowcach!
    Pozdrowionka,
    Bianka!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej :)

    Po pierwsze, mam małą uwagę: tekst napisany białą kursywą gwałci oczy. Nie wiem, czy tylko moje, ale serio, bardzo ciężko się to czyta.
    No, to taka jedna uwaga :)

    Poza tym, świetny pomysł na opowiadanie. Uwielbiam motyw wszystkich bogów wszystkich panteonów istniejących jednocześnie, a ty, póki co, prowadzisz go bardzo ciekawie. Podoba mi się też twój styl pisania - jest łatwy w odbiorze i szybko się czyta.

    Co do rozdziału: Wiedziałam, że Diancecht pomoże temu chłopakowi i wiedziałam, że w jakiś sposób ugryzie go to w tyłek. Poza tym, podoba mi się sposób w jaki zabija. To bardzo ciekawa zdolność, moim zdaniem :) Zastanawia mnie, czy wątek tego chłopca jeszcze się pojawi.

    A tak w ogóle, to kocham Diancechta, nawet jeśli mam problem z zapamiętaniem jego imienia ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz może jak zmienić kolor? W szablonie pochyły tekst automatycznie ma biały kolor, a ja nie wiem, jak to zmienić. Znasz się może na tym? Bo nie chciałabym zepsuć ustawień szablonu.
      Dziękuję :) Jestem teraz zmuszona czytać grubą księgę o mitologii greckiej i rzymskiej, więc mam jeszcze więcej pomysłów.
      Tak, jestem z siebie dumna, bo wymyśliłam ten sposób zabijania. Czasem mam wrażenie, że autorzy książek dają bohaterowi moc, a nie wykorzystują jej potencjału. Na przykład Percy Jackson - panuje nad wodą, organizm człowieka składa się w większości z wody - autor tego nie wykorzystał. Może w przypadku herosa byłaby to za dużo moc i potęga, ale myślę, że w przypadku boga pasuje.
      A ten chłopiec... Zobaczymy. Chociaż na ziemi niedługo nastąpi kompletny kataklizm...
      Mam nadzieję, że wciąż będziesz go kochać, bo będzie się zmieniał.
      Dziękuję serdecznie za komentarz i cieszę się, że trafiłam w twój gust.

      Usuń
    2. Sprawdź w kodzie css czy masz napisane coś z "italic" albo "white". Możesz spróbować też dodając post zmienić kolor ręcznie.

      Usuń
  8. Rozdział świetny! Szczególnie wstęp, chociaż biała czcionka daje mocno po oczach jak czytasz w ciemności, na ciemnym tle o 1 w nocy xD Bardzo lubię takie wtrącenia, wstępy itd. Masz za to ogromnego plusa.
    Co do błędów to, poza stawianiem przecinków przed imiesłowami przymiotnikowymi, o którym Ci wspominałam we wcześniejszych komentarzach, nie zauważyłam. Nie wiem czy za błędne można uważać pisanie wypowiedzi od początku linijki, a nie od akapitu, gdy resztę rozpoczyna się od wcięcia. W sumie wynikałoby to z konsekwentności w pisaniu i lepiej wyglądało, ale nie jest to raczej wielka pomyłka.
    Postawiłaś sobie za cel wykreowanie świata pełnego żądzy władzy, walki o nią, intrygi i rzeczywiście udało Ci się. Jak na razie idealnie oddajesz też charakter poszczególnych bohaterów.
    Co do nich samych to zdążyłam polubić boginię wojowników, mimo że została wspomniana epizodycznie. Jej przyjaciel również wydał mi się sympatyczny. Co do głównego bohatera podoba mi się, że nie pozostał nieczuły na krzywdę chłopca, mimo że początkowo zamierzał egoistycznie pozwolić go zabić.
    Jak dotąd nie interesowałam się mitologią celtycką. Kiedyś lubiłam grecką i rzymską, ale szybko mi się znudziła. Ostatnio mam fazę na nordycką, więc cieszę się, że i ją tutaj zawrzesz. Thora bardzo lubię, chociaż większym zainteresowaniem darzę Lokiego. Co poradzić? Zawsze ciągnęło mnie do tych złych xD Czyżby to on pochylał się nad Diancechtem? Chociaż troska mi do tego boga nie pasuje...
    Co do bogini księżyca - znam ten ból, kiedy ktoś potrzebny zostł zabity przez Ciebie na początku. Ostatnio zamordowałam główną bohaterkę w 5 rozdziale, bo dowiedziałam się o klęsce Polaków w meczu z Portugalią. Co poradzić? Trzeba ją ożywić albo zmienić głównego bohatera. Ewentualnie zrobić z niej ducha... tyle możliwości :D
    Twoje opowiadanie intryguje. Zaciekawia, mami i wręcz zmusza do czytania. Szkoda że wstawiasz notki w takich długich odstępach czasu, ale wiem jak jest. Cieszę się jednak, że są w miarę długie.
    Ogólnie Twój styl i tematyka bloga bardzo mi się podoba. Dodaję Cię do obserwatorów i myślę, że zostanę z Tobą na dłużej.
    Zapraszam Cię do czytania i komentowania mojej historii (potterowskiej). Akcja dzieje się za czasów Pierwszej Wojny Czarodziejów. Lord Voldemort jest u szczytu władzy, Dumbledore wraz ze swym Zakonem dzielnie stawia mu czoła. Świat czarodziei lęka się czarnoksiężnika i zła, które się z nim łączy. Nikt już zdaje się nie pamiętać o Niewybaczalnych, którzy zniknęli tuż po ukończeniu Hogwartu. Jednak dyrektor szkoły nie zapomniał o wyjątkowych uczniach. Crucio i Imperio giną. Prorok mówi o ataku śmierciożerców. Jednak Avada obwinia o śmierć przyjaciół jasną stronę. Dlaczego? Czemu przyłączyła się do Czarnego Pana? Czy jej uczucie względem niego to naprawdę miłość?
    O jej przyszłości mówi wiele przepowiedni, jednak ona za wszelką cenę próbuje udowodnić, że jest kowalem własnego losu. Za wrogów ma Albusa Dumbledora i przeznaczenie. Czy zatryumfuje?
    Opowieść pełna potężnej magii. Historia o miłości, przyjaźni, przeznaczeniu i zemście.
    Serdecznie zapraszam!
    https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com/
    Pozdrawiam
    EMS

    OdpowiedzUsuń
  9. Blog został przeczytany kilka dni temu, ale wieczór panieński zrobił swoje, więc dopiero dzisiaj komentuję.
    Ogólnie pod kilkoma względami blog mnie mocno zaskoczył. Raz pozytywnie, raz negatywnie. Na pewno brakowało mi wydarzeń, dzięki którym bóg lekarzy znalazł się na ziemi i byłam zaskoczona, kiedy akcja tak przyspieszyła. Pozytywnie zaskoczyła mnie kreacja bohaterów. Naprawdę wykonałaś kawał dobrej roboty. Miałam wrażenie, że czytam powieść Martina, a nie opowiadanie z bloggera. Twój styl mi się podoba, akcja jest naprawdę intrygująca, choć można się czasem pogubić w tych imionach itd., ale jest świetne.
    Literówkę wyłapałam tylko jedną.
    Genialnie się czytało i nawet nie wiem, kiedy skończyłam. Oczywiście czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Jestem ciekawa, do czego ta opowieść zmierza, czy szykujesz coś co nas zaskoczy - liczę, że ten uratowany chłopiec stanie się kimś - i... Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Kawał dobrej roboty!
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Pozdrawiam
    Uff, teraz już mogę być na bieżąco! Jeden z setki blogów zaliczony ;)

    OdpowiedzUsuń

Mia Land of Grafic