Podmuch
porywistego wiatru zerwał kolejne liście z gałęzi pobliskiego drzewa.
Zatańczyły w powietrzu, mieniąc się srebrem w świetle księżyca, zanim opadły na
ziemię. Niebo powoli zakrywały ciemne chmury, zasłaniając gwiazdy i wprawiając
Silvanusa w niezadowolenie. Uwielbiał księżyc, uwielbiał obserwować wszystkie
ciała niebieskie, uwielbiał noc. A raczej las nocą. Wtedy przyroda budziła się
do życia, drapieżniki przemykały pomiędzy gęstymi zaroślami, próbując złapać
swoją ofiarę. Las szumiał złowrogo, a ponure pohukiwanie sowy przerywało nocną
ciszę.
Silvanus
był bogiem natury, zawsze opanowany, ale jednocześnie przyjazny dla bóstw,
którym mógł zaufać. Wszyscy go szanowali, nawet Dagda nie mógłby podnieść na
niego ręki. Pomniejsi bogowie często przychodzili do niego po radę, gdy sami
nie potrafili znaleźć rozwiązania. Choć to Król Bogów stworzył ich wyznawców,
to właśnie Silvanusowi największą cześć oddawali druidzi. Jako bóg dzikiej
natury miał z nimi najwięcej wspólnego, niekiedy nawet pojawiał się przy
przewodniczącym zgromadzenia. Ludzie byli głupi i słabi, lecz czasem mogli się
na coś przydać.
Pstryknął
palcami, tworząc zielony płomień. Światło padło na zwój pergaminu, który
trzymał w dłoni. Wyrok wydany przez Trzech Króli na Diancechta. Wyrok śmierci.
I nagroda dla tego, kto przyprowadzi zbiegłego boga żywego lub martwego.
Właśnie tego trzeba było Silvanusowi – wdzięczności najbardziej wpływowych
osób. Miał moc i potęgę, aby stać się Czwartym Królem, jednak potrzebował na to
zgody pozostałych władców. Zapewni ją sobie schwytaniem Diancechta.
Nie
bez powodu był tutaj, a nie w swoim pałacu. Miał przeczucie, a raczej
informacje, które przyniosły mu ptaki. Widziały Diancechta kilka dni temu, gdy
przemierzał pobliskie stepy. Według obliczeń Silvanusa, Lekarz Bogów powinien
dzisiejszej nocy przekroczyć linię drzew. Tym samym znajdzie się w lesie, na
terytorium boga natury, gdzie nie zdoła mu uciec. To i tak cud, że umykał przed
gniewem Trzech Króli przez trzy miesiące. Szkoda tylko, że jego szczęście się
właśnie skończyło.
Na
twarzy Silvanusa pojawił się szeroki uśmiech, a srebrne oczy rozbłysły, gdy
wyczuł, jak ktoś przekroczył granicę jego królestwa. Ta aura – wszystko szło
zgodnie z planem. Teraz tylko musiał zapolować na swoją ofiarę.
Leśną
ciszę przerwał przeraźliwy pisk, gdy sowa dopadła polną myszkę.
***
Trzy miesiące i dwa dni. Przez tyle czasu udawało mu się
ujść z życiem, choć wiele razy był bliski jego utraty. Dagda i Belenus byli
wyjątkowo uparci, tylko Lugh dał sobie spokój i zostawił problem na głowie
przyjaciół. Uspokoiło się dopiero, gdy Diancecht wszedł w strefę niczyją, gdzie
żaden z Królów nie sprawował władzy. Dlatego ukrywał się tu już przez miesiąc,
nie mając pomysłu, co dalej zrobić.
Oparł się o pień drzewa, spoglądając w zachmurzone niebo.
Wczoraj musiał opuścić swoją kryjówkę, bowiem wyczuł w pobliżu Belenusa. To
była jedna z jego umiejętności, chyba najbardziej użyteczna. Dopiero po ataku
Morrigan zdał sobie sprawę, jak bardzo jest słaby. Nie potrafił się obronić,
mógł tylko uciekać przed innymi bogami.
Nie jesteś słaby, Diancechcie. Musisz tylko rozwinąć swe
umiejętności. Jesteś moim ulubionym bogiem…
Zacisnął zęby, starając się zignorować głos Mocy, która już
od jakiegoś czasu nie dawała mu spokoju. Był jeden sposób, w jaki mógł się
obronić. Ale go nie użyje, jego moc nie była przeznaczona do takich celów.
Jak na zawołanie wyczuł zbliżającą się do niego potężną
energię. Magia krążyła w żyłach bogów, przez co mógł ich namierzyć, zanim oni
znaleźli jego. Wiedział, do kogo należała. Moc zlewająca się z otoczeniem, a
jednocześnie czerpiąca z niego siłę. Bóg, którego słuchała natura, którego
kochały drzewa, którego towarzyszami były zwierzęta. Bez wątpienia Silvanus.
Zerwał się z ziemi i rzucił w kierunku, z którego przybył.
To była najbliższa droga, którą mógł opuścić las. Tutaj nie był bezpieczny,
puszcza znajdowała się w całkowitej władzy Silvanusa, każda napotkana roślina
mogła go złapać. Wystarczy, że przekroczy granicę lasu i będzie bezpieczny.
Umiarkowanie bezpieczny.
Puszcza powoli się przerzedzała, drzewa rosły w coraz
większej odległości, krzewy zniknęły, nie przeszkadzając mu w biegu. Jeszcze
tylko trochę… Przekroczy granicę leśnego królestwa Silvanusa i będzie się mógł
teleportować. Najlepiej do świata ludzi, tam go prędko nie znajdą.
Jednak czasem los bywa złośliwy, o czym Diancecht przekonał
się na własnej skórze. Prawie udało mu się osiągnąć cel, gdy z ziemi
wystrzeliły korzenie i oplotły się wokół jego nóg, unieruchamiając. Zaklął,
próbując cokolwiek zdziałać. Jeśli uda mu się sięgnąć po sztylet, ukryty w
płaszczu… W tym momencie drewno zacisnęło się mocniej, miażdżąc mu rękę i
owijając się wokół szyi. Pociemniało mu przed oczami, poczuł, jak z każdej
strony oblepia go zielona mgła. Ten przeklęty Silvanus chciał go teleportować…
Potężny podmuch wiatru poruszył gałęziami drzew, a
Diancecht na chwilę stracił orientację w terenie. Gdy ponownie otworzył oczy,
znajdował się na niewielkiej polanie pośrodku lasu. Naprzeciwko stał, a raczej
unosił się w powietrzu, Silvanus. Srebrne włosy unosiły się przy najmniejszym
podmuchu, w oczach koloru rtęci można było zauważyć satysfakcję z dobrze
wykonanego zadania. Promieniująca od niego potęga odbierała dech w piersiach,
zmuszała do okazania szacunku. Chyba, że było się wyjątkowo upartym bogiem.
Bóstwo natury nie było silniejsze niż Dagda czy Belenus. Po prostu, w przeciwieństwie
do nich, nie tłumił magii, która pulsowała w jego wnętrzu, pozwalając jej
wypłynąć na zewnątrz.
Powoli opadł na ziemię, zbliżając się do Lekarza Bogów i
przypatrując mu się uważnie. Diancecht odetchnął głęboko, próbując obmyślić
jakiś plan ucieczki.
– Dawno się nie widzieliśmy. Nie spodziewałem się takiego
przyjęcia. Coś się stało? – spytał niewinnie, rozglądając się dookoła. Wargi
Silvanusa rozciągnęły się w zimnym uśmiechu.
Wiesz, co musisz zrobić. To jedyne wyjście. Musisz się
pogodzić z tym, że posiadasz dwie natury. Albo ty, albo
on…
– Nie udawaj głupca. Stało się, a za wszystko jest
odpowiedzialna twoja osoba.
– Moja skromna osoba? I proszę cię, Silvanusie, nie
porównuj mnie do siebie.
Nie powinien tego mówić. Lecz w niektórych momentach nie
potrafił się powstrzymać. Jego drugie oblicze wychodziło na jaw – irytujące,
sarkastyczne, czasem nawet bezduszne. Jeszcze niedawno z tym walczył, ale cięty
język potrafił mu zapewnić dodatkowe minuty na ucieczkę, wiec czemu nie
skorzystać? Tym razem się przeliczył, korzenie owinęły się wokół niego jeszcze
mocniej, łamiąc obie ręce. Syknął i próbował skupić myśli, aby rozpocząć proces
uzdrawiania.
– Z przyjemnością bym cię zabił, ale Królowie będą mi
bardziej wdzięczni, gdy oddam cię żywego. Pewnie sami przygotowali dla ciebie
jakieś atrakcje.
Teraz spokojnie, tylko spokojnie. Wszystko po kolei, musi
uważać, aby kości nie zrosły się krzywo. Najpierw zatamować krwawienie. Potem
prawa ręka, bo to nią sprawniej się posługiwał. Następnie sztylet i jednoczesne
leczenie lewego ramienia. Spokój, ciągły spokój i opanowanie. Nie dać się
sprowokować, bo to zaburzy przepływ energii i spowolni uzdrawianie.
– Pragniesz ich wdzięczności? Co chcesz przez to osiągnąć?
– Zostanę Czwartym Królem. Dość piękna przyszłość, nie
sądzisz?
– Raczej dość wygórowane ambicje jak na ciebie. Bądźmy
realistami, kochany. Będziesz najsłabszym z Królów. Wiesz co zrobią? Zabiją
cię. A Morrigan i Balor z radością zgotują ci piekło – wycedził Diancecht. Nie
mógł dopuścić, aby bóg wysłał informację do Dagdy. Jemu samemu groziła śmierć z
powodu wiedzy, jaką posiadał. Sprawi, że Silvanus będzie w tej samej sytuacji.
– Balor i Morrigan nie żyją. – Zimny wzrok boga natury
przeszył go na wylot. Jednak w jego spojrzeniu dało się zauważyć zwątpienie. I
ciekawość. Bardzo dobrze.
– Jesteś tego pewny? Wydaje mi się, że to oni prawie zabili
Dagdę. Był tam jeszcze Arawn. Myślisz, że dlaczego mnie ścigają? Wiem coś,
czego nie powinienem wiedzieć.
– Kłamiesz. – Silvanus zmrużył oczy, jednak jego odpowiedź
była pozbawiona pewności.
– Nie zależy mi, abyś uwierzył. Jesteś teraz w takiej samej
sytuacji jak ja. Ciebie też będą chcieli zabić, bo niedawno zamordowali
jedynego boga, który mógłby wymazać ci pamięć. Milutko, prawda? Więc może
rozwiążemy to po znajomości, bez mieszania w to osób z góry?
Zimny uśmiech pojawił się na ustach Silvanusa. Z srebrnymi
oczami i włosami, przypominał bardziej złowieszczy posąg oblany światłem
księżyca, niż żywą istotę. Diancecht zaklął, czując, że nie wszystko idzie po
jego myśli. Chyba przecenił swoje możliwości. Poruszył na próbę prawą ręką, na
tyle, na ile pozwalały mu owinięte wokół ciała korzenie. Dobrze, teraz sztylet.
Niech ludzie oddają cześć Aine, która stwierdziła, że nawet Lekarzowi Bogów może
być potrzebna broń.
– Mam inny pomysł. Zabiję cię, żebyś niczego nie wygadał.
Następnie zostanę Królem i używając informacji o Morrigan, zaszantażuję
pozostałych władców. Gdy już ustąpią ze swoich stanowisk, to ich po cichu
usunę. Genialne, prawda?
– A ludzie wierzą, że natura to personifikacja dobra. To…
smutne. – Było źle, naprawdę źle. Czarny kruk zataczał nad nimi kręgi, aby po
chwili przysiąść na ramieniu swojego mistrza. Zielone oczy, pełne niesłychanej
inteligencji, wpatrywały się z zaciekawieniem w Lekarza Bogów, gdy ptak słuchał
myśli swojego właściciela, aby potem przekazać je odbiorcy. Diancecht w
odpowiedzi próbował zabić wzrokiem istotę, która zaraz poszybuje w noc, niosąc
ze sobą wiadomość, jednoznaczną z wyrokiem śmierci. Kruk wzbił się w powietrze
i zniknął we mgle, która opadła na polanę.
Przecież wiesz, co robić… Dlaczego jesteś taki uparty? Albo
ty, albo on…
– Cóż, chyba możemy zacząć! – zaśmiał się Silvanus,
rozkładając ręce i kłaniając się z sarkazmem. – Ale najpierw… Podobają mi się
twoje oczy. Pozwól, że dodam je do swojej kolekcji.
Robiło się niebezpiecznie. W momencie, gdy Silvanus się do
niego zbliżył, ręka Diancechta zacisnęła się na sztylecie. Wziął głęboki
oddech, próbując wpłynąć swoją wolą na korzenie, które go unieruchamiały. W gruncie
rzeczy panowanie nad naturą było bardzo proste. Przyroda uznała zwierzchnictwo
Silvanusa i to jemu służyła. Jeśli blondwłosemu uda się nakłonić tą maleńką
część natury do posłuszeństwa, będzie wolny. Potem pozostanie już tylko
ucieczka poza puszczę, gdzie będzie względnie bezpieczny.
Dalej… Spróbuj…
Przed oczami zamajaczyła się mu ręka Silvanusa,
nieubłaganie zbliżając się do jego twarzy. Zacisnął zęby, skupiając się jeszcze
bardziej. Oddech stał się szybszy, gdy poczuł na powiece prawego oka palce boga
natury. Przecież kolekcjonowanie oczu było obrzydliwe. Diancecht nie miał
nic przeciwko dziwnemu hobby wroga, dopóki sam nie stał się jego celem. Właśnie
wtedy korzenie puściły, przez co upadł na ziemię. Przeturlał się w bok,
unikając ciosu przeciwnika. Natychmiast podniósł się z ziemi, mierząc Silvanusa
ponurym spojrzeniem i wyciągając w jego kierunku ostrze sztyletu. Krew spłynęła
z płytkiej rany na policzku, kapiąc na trawę i mieniąc się czerwienią w świetle
księżyca.
Uspokajał oddech, wpatrując się w Pana Lasu. Bóg ponownie
unosił się w powietrzu, wykorzystując otaczające go siły natury. Zerwał się
wiatr, srebrne włosy powiewały, tworząc wokół głowy kształt aureoli. Jak bardzo
się różnili. Silvanus cały w srebrze, z oczami odbijającymi światło księżyca.
Diancecht ze złotymi włosami i tęczówkami. Jeden potężny, drugi potrafiący
tylko leczyć rany. Drapieżnik i ofiara. Sowa i myszka polna.
– Daremny trud – wysyczał Silvanus.
Był szybki, bardzo szybki. Jego postać zniknęła, aby za
chwilę pojawić się za Diancechtem, mierząc w niego wyciągniętym z pochwy mieczem.
Ten w ostatniej chwili zdążył się obrócić, blokując cios sztyletem. Ostrze
wroga zderzyło się z jego, szczęk metalu rozbrzmiał na polanie, odcięty kosmyk
złotych włosów opadł na trawę. Było blisko, o wiele za blisko. Lekarz Bogów
odskoczył na bezpieczną odległość, starając się trzymać jak najbliżej środka
pustej przestrzeni, zmniejszając tym samym ryzyko ponownego złapania przez
korzenie. Chociaż jeśli Silvanus zechce wykorzystać tą umiejętność, to spora
odległość od granicy drzew nie będzie stanowiła przeszkody.
Jednak Pan Lasu w tym momencie postawił na broń białą,
chcąc jak najszybciej zabić przeciwnika. W końcu oczy można odebrać także
martwej osobie. Jest to nawet łatwiejsze. Wśród ludzi krążyło przekonanie, że
oczy są zwierciadłem duszy. Podobnie było w przypadku bóstw. Kilkadziesiąt lat
temu Silvanus odkrył, że w tęczówkach zgromadzona jest magia, którą posługują
się bogowie. Od tej pory zabierał oczy swoich wrogów, których barwa mu się
spodobała. Kolor był ważny, ponieważ ciemne symbolizowały złą energię, z którą
nie chciał mieć do czynienia. Im czystsza i jaśniejsza barwa, tym bardziej
pozytywna magia. W ten sposób mógł zgromadzić wielką moc, aby później
wykorzystać ją przeciw swoim przeciwnikom. A oczy Diancechta miały najbardziej
niesamowity kolor, jaki napotkał na swojej drodze. Złoty, bez żadnej domieszki
innej barwy. Musiał je zdobyć.
Wyjął sztylet, rzucając nim w stronę Lekarza Bogów, by go zdekoncentrować.
Wykorzystując jego rozproszoną uwagę, pojawił się tuż za nim, trafiając ostrzem
w prawą nogę. Miecz zagłębił się w ciało, z rany popłynęła krew. Diancecht
opadł na jedno kolano, sycząc z bólu. Próbował się przeturlać w bok, aby
uniknąć ciosu, lecz Silvanus już tam był, kopiąc go mocno w brzuch.
Blondyn opadł ciężko na trawę, próbując złapać oddech. Sekundy, tyle tylko
potrzebował przeciwnik, aby go pokonać. Zwykła szybkość i ostrze wystarczyło,
nawet nie musiał używać mocy natury.
Czas ci się kończy…
Cichy głos szumiał w jego głowie, gdy Silvanus przykucnął,
łapiąc go za włosy i podnosząc mu głowę do góry. Gdy ich oczy się spotkały,
Diancecht zobaczył chore zadowolenie, ukryte na dnie srebrnych tęczówek.
– Chętnie się nimi zaopiekuję… - mruknął do siebie Pan
Lasu, z uwagą przyglądając się złotym oczom. Było w nich tyle energii. Zdrowej,
silnej magii, która go jeszcze bardziej wzmocni.
Rozprostował palce, a głowa Lekarza Bogów ciężko upadła na
ziemię. Diancecht zakaszlał, czując, jak z kącika ust spływa mu szkarłatna
ciecz. Miał połamane żebra, a jedno przebiło płuco. Dla ludzi śmiertelna rana,
jednak on mógłby łatwo z nią sobie poradzić. Gdyby tylko zostało mu wystarczająco
czasu.
– Podobno twoje rany automatycznie się leczą, więc trudno
cię zabić. Jednak myślę, że ścięcie głowy powinno załatwić sprawę – rzekł
Silvanus, podnosząc się z kolan.
Diancechcie…
Chwycił miecz, unosząc go nad głowę i dokładnie wymierzając.
Albo ty, albo on…
Ostrze zaczęło opadać.
I nagle się zatrzymało. Silvanus ze zdumieniem wpatrywał
się w swoją rękę, która nie chciała się poruszyć. Uparcie tkwiła na wysokości
jego klatki piersiowej, palce zaciskały się na głowni miecza. Spojrzał na
Diancechta. Bóg uzdrowień wciąż leżał na ziemi, jednak jedną rękę miał
skierowaną w jego stronę i przeszywał go wzrokiem, z którego dało się wyczytać
ból i zmęczenie.
Wtedy Silvanus poczuł, jak jego całe ciało zaczyna drżeć,
nogi i ręce odmawiają posłuszeństwa. Upadł na trawę, miecz potoczył się z dala
od niego, nie czyniąc przeciwnikowi żadnej krzywdy. Tracił władzę nad swoim
ciałem, w głowie zaczynało mu szumieć, przed oczami pojawiły się mroczki.
Zaczynało mu brakować powietrza. Gdy próbował złapać oddech, kończyło się to
niesamowitym bólem głowy i w okolicach serca.
Jego krew… Krew krążąca w żyłach… Była ciężka i powolna,
wyczuwał to. I płynęła w innym kierunku, niż powinna. Ciecz, która miała za
zadanie dostarczać tlen do wszystkich komórek i narządów ciała, teraz powoli go
zabijała.
– Wiesz, to bardzo proste. – Diancecht przyklęknął tuż obok
niego, przyspieszając swój proces leczenia. Żebra powróciły już na swoje
miejsca, teraz musiał się zająć tkankami, które ostre kości uszkodziły.
– Gdy leczę, wplątuję moją energię w hemoglobinę, która
przenosi tlen. Wtedy wraz w nim przenika do komórek, które natychmiast leczy.
Aby było szybciej, przyspieszam przepływ krwi. W tym momencie robię wszystko na
odwrót. Zabieram ci tlen, czekając, aż wszystkie twoje narządy obumrą. Zmieniłem
kierunek przepływu krwi, aby rozsadziła ci serce. Jednak nie jestem tak
bezbronny, jak myślałem.
– Ty żmijo…
– Och, nie porównuj mnie do tego przeklętego Asklepiosa.
Jestem sto razy lepszy od tego Greka. Sam się właśnie o tym przekonałeś.
W srebrnych oczach zapłonęła wściekłość. Korzenie
pobliskiego drzewa wyłoniły się spod ziemi, aby zaraz pod nią zniknąć. Zanim
Diancecht zdołał zareagować, pojawiły się tuż obok niego, zaciskając się wokół
szyi. Szarpnął za pęta, ale nie chciały ustąpić. W ich utworzenie Silvanus
włożył całą swoją moc i nienawiść, chcąc zabić wroga, nawet kosztem własnego
życia.
Lekarz Bogów próbował zaczerpnąć powietrza, czując, jak
życiodajny tlen przestaje docierać do płuc. Nie mógł już nic zrobić, podobnie
jak Pan Lasu. Pozostawało im tylko czekać, który z nich polegnie pierwszy.
Diancecht przygryzł mocno wargę, jeszcze bardziej zwiększając prędkość, z jaką
płynęła krew Silvanusa. Ten jęknął głośno, gdy ból serca nasilił się. A potem
był tylko ułamek sekundy i cisza.
Korzenie puściły, rozsypując się w pył. Blondwłosy opadł
ciężko na ziemię, łapiąc oddech. Płuca paliły go niemiłosiernie, lecz mroczki
przed oczami powoli ustępowały. Spojrzał na ciało boga natury. Blada skóra,
pozbawione życia oczy, usta wygięte w przerażającym grymasie. Nad jego piersią
unosiła się kula zielonego światła, przyciągając wzrok. To była Natura, sama
jej esencja, która właśnie straciła właściciela.
Myśli powoli zaczynały się układać w całość, dotąd
poplątane i niezrozumiałe. Diancecht wciągnął głośno powietrze, gdy dotarło do
niego, co zrobił. Złote oczy rozszerzyły się z przerażenia, ręka odruchowo
powędrowała do twarzy, zasłaniając usta.
– Co ja zrobiłem?
Dlaczego stracił nad sobą panowanie? Dlaczego na to
pozwolił? Jeśli przedtem nie było prawdziwej zbrodni, za którą mogli go ścigać
Królowie, to teraz Diancecht naprawdę był winny zabójstwa. Odebrał życie w
gniewie, bez świadomości, choć przecież przysięgał je ratować i chronić. Zrobił
krok w stronę przepaści, w którą powoli staczali się bogowie z ich panteonu.
Wszystko w porządku… Jesteś idealny, nikt cię za to nie
osądzi… Postąpiłeś właściwie, miałeś do tego pełne prawo…
Przestał być inny. Stał się taki sam jak oni. W królestwach
prawie każdy miał krew na rękach, teraz także on dołączył do tej grupy. Jak
daleko się stoczy? Do czego będzie się w stanie posunąć w przyszłości?
Umiejętność manipulacji krwią, mogła zabić szybko lub odebrać życie powoli, po
kryjomu. Zależy od tego, jaką prędkość miała rubinowa ciecz. Powinien się tym
brzydzić, ale ciągnęło go do tego. Do zdolności, która dawała mu siłę, którą
mógł zabić. Wciąż musiał uciekać, ale przecież bogowie, którzy po niego przyjdą
samotnie, będą…
Idealnymi celami… Sami się będą o to prosić…
Nie, nie, nie… Jest źle, bardzo źle. Musi się opanować,
teraz jest zbyt roztrzęsiony, nie jest w stanie myśleć logicznie. Zielona kula
zamigotała, przyciągając jego uwagę. Energia natury, skumulowana w jednym
miejscu, dająca władzę nad przyrodą.
Wyciągnij rękę, weź ją. Pokonałeś go, moc należy do ciebie…
Nie chciał, naprawdę nie chciał. Więcej mocy daje więcej
władzy. A to prowadzi do spaczenia, sprawia, że nie patrzysz na swoje czyny,
uważasz, że wszystkie są słuszne. Nie tego pragnął. Lecz jego ręka uniosła się
i powoli zbliżyła do zielonej kuli światła.
Leśną ciszę przerwał przeraźliwy skrzek, gdy dzika puma
dopadła sowę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wreszcie, mniej więcej po miesiącu, dodaję rozdział. Nawet nie wiecie, ile się z nim męczyłam. Pisanie w ogóle mi nie szło, nie miałam też weny. W rozdziale jest to, co chciałam w nim zawrzeć, ale ponieważ weny nie było, jest to bez polotu. Mam nadzieję, że ona powróci i następny rozdział napiszę z jej pomocą. Wiem, że z reguły jeśli autor pisze bez natchnienia to da się to wyczuć i rozdział faktycznie czyta się gorzej. Więc gratuluję tym, którzy dobrnęli do tej notki!
Rozdział był sprawdzany na szybko, zaraz po napisaniu, więc jeśli znajdziecie błędy, to piszcie. Proszę o komentarze i pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Mam nadzieję, że z szablonem jest wszystko w porządku. Jakby było coś nie tak, to piszcie, a postaram się poprawić.
Ty TO napisałaś bez natchnienia???!!!! Ja bym tak nawet nie napisała gdybym miała przypływ weny i natchnienia x1000...supcio wyszło tylko za szybko się skończyło(i za długo trzeba czekać na nowy). Szczerze to strasznie się gubię w tych bogach.Jak na razie jedynie ogarniam diancechta i w sumie jego najbardziej lubię(przypomina mi czasami Gilana).Ej jak oni mają te różne kolory aur to kiedy używają swoich mocy tooo się świeca na te kolory???...Bo jesli ktoś się zacznie świecić na zielono to można pomyśleć ze chce mu się puścić pawia albo na czerwono to ze to jest burak.A gdyby ich wszystkich zebrać i związać sznureczkiem to by były lampki na choinkę wersja XXL.Fajny pomysł z tymi oczami.Tylko ze ich zbieranie na serio jest obrzydliwe (moja biedna wyobraźnia). Lekarz morderca...nie no robi się coraz ciekawiej.Ostatnio stwierdziłam że jak coś leży na żołądku to najlepiej pójść zjeść trawę i wszystko z sb wyrzucić...moim psa zawsze pomaga. Ja też kocham noc właściwie wtedy najlepiej mi się wszystko robi A w dzien to zazwyczaj jestem rozczochrane zombie co się stara nie zasnąć na lekcjach w szkole (jeszcze tylko 2 miesiące...tylko 2 miesiące tortur i FIEESSTAAA!!!!♡♡♡) No trzymam kciuki ze wena wróci i miejmy nadzieję że nauczyciele więcej se nie przypomną o torturach pisemnych
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wiem, postaram się pisać szybciej, teraz są matury, więc będę miała wolny tydzień, gdy biedni trzecioklasiści będą przeżywać tortury. Wiesz, Silvanusa nie musisz pamiętać, bo mu się właśnie zmarło. Teraz będzie trochę takich bogów, którzy będą występować tylko w jednym rozdziale, bo muszę Diancechta doprowadzić do pewnego momentu. Musisz kojarzyć jeszcze Króli (Dagda, Belenus, Lugh) i tych mrocznych bogów (Morrigan, Balor i Arawn). na razie tylko tyle. Z tych złych, to trzeba pamiętać, zę po prostu są źli. Potem rozwinę trochę Morrigan, ale to później. Postaram się pisać tak, aby wszystko się wszystkim uporządkowało.
UsuńTak, Diancecht ma w sobie coś z Gilana, ale chyba jest bardziej złożoną postacią niż mój ukochany zwiadowca. Hm, o co chodzi ci z tymi kolorami? Chodzi ci o to opowiadanie, czy o te o zwiadowcach?
Mi zawsze brakuje lampek na choinkę, zawsze się psują. Może to jest dobry pomysł? Nawet ekologicznie będzie, bo prądu nie zużywają.
A z tymi oczami, to taka nagła wena. Oglądałam coś i było coś podobnego, ale w innym aspekcie, nie tak obrzydliwym. A w jeszcze innym miejscu spotkałam się z pomysłem, że magia jest zawarta w tęczówkach, więc pozmieniałam trochę i gotowe!
Witam bratnią duszę! Kochajmy noc, przesypiajmy dzień! Serio, chodzenie do szkoły jest po prostu nudne. Wcześniej nigdy nie zasypiałam na lekcji, teraz idę do liceum - i zasypiam kiedy tylko się da i nawet się z tym nie kryję. Tym bardziej, że uczniowie wokół mnie robią to samo :D
Teraz jedyne co kojarzę to mięczaki skorupiaki i inne bezsensowne tematy z bio.
UsuńOkay zapamiętać ze są po prostu źli...jak nauczyciele tyle że oni to fajniejsza versja ich.
Co do tych kolorów to w sumie chodzi mi o oba opowiadania bo próbowałam se wyobrazić swiecacych ludzi i dość śmiesznie mi to wszyszlo...o to co mój mózg robi na wosie: wyobraża sb lampki choinkowe XXL.
Oczny miszmasz...fajnie.Ale na serio ten bóg tak po prostu brał i palcami wydlubywal oczy?!O_o sanepid by się pogniewal.
U mnie na lekcjach nie da się spać bo mam walnieta klasę...różne rzeczy się dzieją oj różne.
Ja to nawet na spr z angielskiego zasnelam.Stwierdziłam że jest nudny i ze nie chce mi się co pisać(i tak dostałam 4+).O historii to już nie wspomnę...siedziałam w 1 ławce tuż przed panią i na kartkowce odlecialam do krainy sennych marzeń a Pani się nawet nie skapnela.
Jest cudnie ^.^
OdpowiedzUsuńWspółczuję Diancechtowi. Taki... niewinny mimo wszystko *w*
Przyznaje się, naszukałam się za jakimś błędem ale znalazłam tylko jedną literówkę:
,,Pewni sami przygotowali dla ciebie jakieś atrakcje." ~ pewnie
Śle weny i pozdrawiam ;3
Na razie jest niewinny, potem zobaczymy :D
UsuńDziękuję za znalezienie błędu. Czytałam to kilka razy, ale nie zauważyłam :)
Dzięki za komentarz, zawsze tak szybko komentujesz. Jak ty to robisz?
Ma się swoje sposoby na wyczucie nowego rozdziału... XD
UsuńKurczę, co za wyczucie, co za intuicja! Odpisać na komentarz po niespełna 10 minutach?! Jesteś czarownicą, zdemaskowałam cię! Ale tak na serio, jest może jakaś aplikacja, na której przychodzi, że ktoś odpowiedział na twój komentarz? Czy to po prostu pakt z diabłem? :D
UsuńA jest opcja ,,Powiadamiaj mnie" pod komentarzami i przychodzi ci informacja na gmaila. Nie jest to jednak niezawodny sposób :/ Diabeł jest o wiele bardziej pomocny XD
UsuńUfff, już się trochę bałam, że znikniesz na dobre. Ale oto jesteś i jak zwykle nie zawodzisz.
OdpowiedzUsuńNa początku powiem, że z szablonem jest jak najbardziej wszystko w porządku. Co więcej, jest bardzo udany. Słowo "ładny" mi tu nie pasuje. Po prostu oddaje całą kwintesencje opowiadania i ma niesamowitą atmosferę. Gratulacje dla twórcy.
A teraz do treści: uwielbiam opisy walki. To znaczy, takie jak tu. To bardzo trudna rzecz, żeby wyważyć tempo akcji: nie można przecież ani za szybko przelecieć z tematem, bo nikt się na tym nie zatrzyma, ale też nie można sprawić, że czytelnik się zestarzeje w ciągu opisywania trzech ciosów. U Ciebie wyszło to naturalnie i dynamicznie.
Swoją drogą, też bardzo podoba mi się atmosfera, którą malujesz. Sam początek do tego nawiązywał.
Zastanawiam się, czy przez tę chęć ratowania własnej skóry Diancechtowi wypadną z głowy wszystkie ideały, bo wydawał mi się taką bardzo... dobrą postacią. Ale zauważyłaś trafnie, że każdy ma dwie natury właściwie.
Co dalej, podobało mi się też stwierdzenie, że ludzie utożsamiają naturę z dobrem, a tu proszę - wcale nie. Łamanie stereotypów to coś, czym można mnie kupić!
Czekam na nowość i dużo weny życzę,
candlestick
candlestick z
Crown's Jewel.
Buzzing Blood
Ja nie zniknę :D Najpierw skończę historię. Nawet jeśli wydarzy się coś, że nie będę mogła kontynuować, to poinformuję. Jeśli nie ma rozdziału i informacji, to znaczy, że m\nie mam weny i czekam na jej przypływ :)
UsuńWiem, Mia jest cudowna, wciąż nie mogę się napatrzeć.
Dziękuję, wszystko robię na czuja. Martwiłam się, że wszystko jest trochę za długo opisane, więc cieszę się, że wyszło w sam raz. Czytałam takie opowiadania, że jeden cios trwał nawet pół rozdziału, całkiem długiego. To było straszne, więc będę się pilnować, żeby nie popełnić tego błędu.
Diancecht jest dość skomplikowaną postacią. Teraz raczej dobry, ale czasem ulegnie. A później? Zobaczymy, czy się zepsuje, czy może znajdzie się ktoś, kto to zatrzyma.
Dziękuję za komentarz, bardzo podnosi na duchu ;)
Rozdział cudny jak zawsze, ale o tym chyba wiesz ;)
OdpowiedzUsuńA co do umiejętności Diachcenta to przecież najciemniej pod latarnią nie? Ale tak serio to się nie spodziewałam, że zrobisz z Gilana 2.0 mordercę.
Pozdrawiam i przepraszam, że z opóźnieniem
Kot
*Diancecht (Braffo ja)
UsuńtAk, najciemniej pod latarnią, z tym muszę się zgodzić. Czy Gilan i Diancecht są aż tak podobni, aby ich mylić? Cóż, może na razie, ale potem różnica będzie bardzo widoczna :D Chociaż ja to odebrałam, że Diancecht to wersja 2.0. Gilana. Więc ja się tutaj błędu na początku nie dopatrzyłam :D
UsuńKażdy ma opóźnienia, jak sobie przypomnę, ilu osobom obiecałam przeczytać bloga i skomentować... Nie, liczby są zbyt straszne, aby o nich myśleć...
No i jestem z pięknym, klasycznym, tygodniowym opóźnieniem. Tak, to jest ten moment, w którym powinnam powtarzać historię, ale oczywiście maksymalnie mi się nie chce, także najwyższy czas nadrobić tutaj zaległości. Wybacz, że dopiero teraz, ale chyba sama rozumiesz, jak to teraz u mnie wygląda. Już po prostu sama nie wiem, w co ręce włożyć. No dobrze, starczy tego dobrego, jedziemy z rozdziałem :)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja tam jakoś szczególnie nie czułam, że pisałaś bez weny. Także tym raczej nie musisz się przejmować :) Bardzo szybko się wciągnęłaś, bo już na początku stworzyłaś świetny klimat. W ogóle kocham te twoje wstępy z opisem przyrody/pogody/krajobrazy czy jakkolwiek to nazwać... Wiesz, o co mi chodzi ;) To coś takiego twojego i bardzo fajnie wychodzi. Idąc dalej, spodobały się też te "wypowiedzi" mocy. Takie schizowe głosy w głowie... Świetne, zwłaszcza że jeszcze wyróżniłaś je innym kolorem. To zdecydowanie pozwoliło mi lepiej wczuć się w Diancechta i go zrozumieć. Myślę też, że ciekawie prowadzisz jego postać, pokazując nam, jak się zmienia. Oczywiście znając ciebie to dopiero początek, ale już teraz wychodzi naturalnie i intrygująco. Btw, matura z polskiego za trzy dni, a ja przy prawie każdym zdaniu z trudem nie piszę "fajnie"... Brawo dla mnie... Dobra, lecimy dalej. Ogromne brawa dla ciebie za opis walki, bo wyszedł świetnie. To coś, z czym chyba wiele osób ma problem, bo często ciężko z jednej strony utrzymać dynamikę i napięcie, a z drugiej opisać całe zajście tak, by czytelnik wiedział, co się dzieje. Może jestem jakaś tępa, ale już mi się tak parę razy zdarzało, że zwyczajnie gubiłam się przy opisach jakichś pojedynków i polegałam przy próbie wyobrażenia sobie tych scen. A u ciebie wszystko poszło gładko, także szacun. I tak, szczerzyłam się jak głupia, gdy wspomniałaś Asklepiosa. Zbocze zawodowe normalnie. A jak już o tym mowa, to imię Silvanusa chyba mi się z czymś kojarzy ;) Ech, klasycy... A w ogóle to wiesz, że nawet trochę podobnie myślimy? Ten niszczycielski aspekt mocy Diancechta jest świetny i powiem ci, że sama planowałam w przyszłości zrobić coś w tym stylu z Percym. Wiesz, skoro w człowieku tyle wody (w mięśniach i mózgu około 70%, w krwi nawet 93%), to łatwo komuś zrobić krzywdę, jeśli się nad tym zapanuje ;) Tak czy siak, podoba mi się, jak to u siebie wykorzystałaś. I ten wątek z kolorami połączonymi z mocą. I te oczy... Creepy, fakt, ale w dobrym znaczeniu. Takie trochę w stylu Grimmów ;) Aż mnie ciarki przeszły, ale bez ciarek nie ma zabawy. I ta końcówka, Mater Dei, dziewczyno, ta końcówka... Była po prostu bezbłędna. Wspaniała sama w sobie i jako klamra dla tekstu. Cudo.
To jeszcze na koniec powiem, że z szablonem wszystko w porządku i wygląda świetnie. Taki trochę schizowy, ale bardzo w klimacie. I cóż, pozostaje mi życzyć miłego wolnego tygodnia. Tylko trzymaj za mnie kciuki, by nie wyskoczyli z jakimiś zadaniami z kosmosu! Przeglądałam wczoraj materiały z historii od cke i... Tak, oczywiście, będę pamiętała na maturze, że w lutym 1861 żołnierze rosyjscy otworzyli ogień do protestujących w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu i zginęło aż pięć osób. Tak brzmiała "przykładowa odpowiedź", so... No, módlmy się, aby tego typu pytań nie było.
Pozdrawiam,
Lakia
PS
Postaram się jeszcze jakoś dzisiaj skomentować Zwiadowców, pewnie bardziej pod wieczór. Chyba że wcześniej zacznę womitować powtórką z historii ;)
Ej, dasz radę na maturze z polskiego! Jak mi tu piszesz mini wypracowanie, gdy masz ocenić rozdział, to nie powinnaś mieć problemu! A z tym ,,fajnie" - to każdy na różnego rodzaju zastoje. Tylko żeby ci się na maturze nie trafiły. I oczywiści będę za ciebie trzymać kciuki. Masz bardzo niemiły weekend majowy. Cały czas stres itd. Czy wszystkie zadania na maturze z historii są takie straszne? Chociaż przecież ty masz już maksa z łaciny, więc możesz wszystko na spokojnie... Ale i tak powinnaś się uczyć, a nie mi rozdział komentować :D
UsuńSchizowe wypowiedzi mocy - cudownie, bo takie miały wyjść. A to, że są wyróżnione innym kolorem, to nie moja zasługa. Ja je tylko pochyłą czcionką pisałem, a szablon jest tak zrobiony, że wtedy jest inny kolor ;)
Mam nadzieję, że uda mi się dobrze rozwinąć postać Diancechta, bo sama do końca wciąż nie wiem, czego chcę. Gdyby udało mi się zachować w jego przypadku taką specyficzną równowagę, ale i szaleństwo - byłoby idealnie, ale zobaczymy, jak mi wyjdzie.
Asklepios jeszcze będzie, Rick mało co wspomniał o tej postaci, a ja kolesia osobiście lubię, więc nie mogłam się powstrzymać. Tak ogólnie, to DIancecht jest bogiem dośc zazdrosnym o swoje umiejętności lekarskie. W wikipedii jest napisane, że zabił swojego syna, bo ten go w nich przewyższył. Oczywiście, tutaj nie będzie miał syna, ale raczej z Asklepiosem i Apollo dogadywać się nie będzie. Niby spojler, ale to nic bardzo istotnego, nie zamierzałam z tego robić tajemnicy.
Wiem, że Silvanus był w rzymskiej mitologii, ale po prostu nie przewidziałam dla niego roli u Rzymian, a potrzebowałam imienia dla celtyckiego boga natury - jakoś samo wyszło. I tak pojawia się tylko w jednym rozdziale, więc nie powinno być problemu.
Ja też myślałam o tym, że Percy przecież mógłby być bardziej niebezpieczny. Najpierw pomyślałam o tym, a potem zastanowiłam się, w jaki sposób będzie leczył Diancecht. I jak wyszło, że może manipulować krwią, to od razu to wykorzystałam. Idziesz do klasyka - już nigdy nie będziesz myślał tak, jak wcześniej.
Tak szczerze, to dopiero po napisaniu tekstu i jego sprawdzeniu dodałam tą końcówkę, ale cieszę się, że wyszła.
Mi sie na samą myśl o uczeniu historii chce womitowac...
OdpowiedzUsuńHistoria jest fajna. Jednak jak masz powtarzać materiał z trzech lat - może faktycznie, wystąpią odmienne stany świadomości :D
UsuńNiezłe, Gilan jest wg mnie bardzo ciekawą postacią.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
bloogpseudoarytstyczny.blogspot.com
Kolejna osoba, która myli Diancechta z Gilanem... Ale cieszę się, ze ci sie spodobał :D
UsuńO Chryste Panie, jakie to jest długie! XD. Nie wolałabyś pisać nieco krótszych rozdziałów? Wiesz, krótsze, ale częstsze. Co ty na to?
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział super, bogowie dalej próbują się pozabijać. Yeah.
Jakoś nie poczułam w tym rozdziale braku weny, serio. Owszem, bywało ciekawiej, ale jest naprawdę dobrze. Nie wiem, czego tobie tu brakuje ;).
No dobrze, ja niestety tu kończę, gdyż iż ponieważ czeka na mnie mój zeszyt. Cholera. Tak mi się nie chce kończyć rozdziału 4, że najchętniej... że najchętniej... egh, nsxkjavguy. Widzisz? Nie potrafię nawet wymyślić dobrego określenia. Ale trudno, muszę w końcu coś napisać, bo aż mnie wyrzuty sumienia dopadły. I gryzą mnie od paru dni.
No dobra, kończę. Pozdrawiam, życzę jak najwięcej weny od Apollina i niech moc będzie z tobą.
Xoxo ;*
Annabell di Angelo
Problem polega na tym, że nie chciałabym przerywać pewnych wątków. Na razie wydarzenia będą przeskakiwać co kilka miesięcy i muszę zamknąć jeden wątek w jednym rozdziale. Potem będzie się działo z dnia na dzień i będę robić to, o czym napisałaś.
UsuńBogowie jak bogowie. A Celtowie to naprawdę nie mają z góry ustalonych zasad i jednego władcy, więc robią, co dusza zapragnie.
Życzę weny, jestem pewna, że jakoś sobie poradzisz :D
Jejku, jakie to jest... intrygujące. Cały ten pomysł z bogami i walka o moce oraz styl pisania dają tę specyfikę. Sama nie wiem, co napisać po przeczytaniu Twojego opowiadania. Jest ono niesamowicie wciągające, a co do władzy to się zgodzę. Potęga wypacza, jednak zależy jeszcze jaki charakter. Zobaczymy jak będzie z tym ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
zakodowana.blogspot.com
Opieramy się w pewien sposób na mitologii greckiej, uch? :) W każdym razie dziękuję za odwiedziny u mnie i sensowny komentarz. Odwdzięczam się tym samym więc.
OdpowiedzUsuńBogowie nie są oklepanym tematem na fanfiction z tego co zauważyłam. Bogowie są bardzo trudnym tematem tak samo aniołowie jak i demony wszelkiego rodzaju bo w gruncie rzeczy - nie wiemy tak naprawdę z czym mamy do czynienia. Na początku swojego pisania pisałam o aniołach, ale było dla mnie za ciężkie, trudno mi było ich opisać więc zmieniłam tematykę i wszystko inne.
Ty jednak dobrze to wszystko opisujesz chodź przeczytałam tylko jeden rozdział (ten aktualniejszy), a za resztę się później nieco zabiorę. Ładnie opisujesz wszystko, logiczne zdania, mało błędów ortograficznych - nie to co ja. Czasami nie mogę skleić zdania bo albo mam atak albo po prostu beta też nie sprawdzi pomimo tego, że ją mam. Każdy ma własne życie prawda? Ne, ne? ^^
Jeśli chcesz mogę cię powiadomić o nowych rozdziałach - nie ma sprawy, aż taką zołzą nie jestem. Ty mi też pisz o swoich nowych notkach dobrze? Dziękuję z góry bardzo.:)
Pozdrawiam!
Nelia
z http://krople-przeszlosci.blogspot.com/