środa, 6 grudnia 2017

Rozdział X

– Unieś wyżej miecz! I przeciwna noga do przodu – powtórzył po raz dziesiąty Thor, próbując namówić brata, aby wreszcie zajął się na poważnie nauką władania mieczem. W gruncie rzeczy wiedział, że to nic nie da, ponieważ przerabiali podobną sytuację kilkakrotnie w ciągu poprzednich lat. Baldur nie był beztalenciem, ale wykazywał wyraźną niechęć do wszystkich ostrych i śmiercionośnych przedmiotów. Samo to, że trzymał w dłoniach miecz, należało uznać za wielki sukces boga piorunów.  
Thor zamachnął się swoim ostrzem, ze skupieniem kontrolując swoją siłę. Baldur był teoretycznie odporny na wszystko i nic nie potrafiło go zranić, ale nie chciał ryzykować. Nikt mu nie mógł zagwarantować, że ta dziwna ochrona nie przestanie działać właśnie w tym momencie. Westchnął ciężko, gdy jego miecz został zablokowany. Bóg światła włoży w ten ruch tak mało siły, że blokada mogła zostać w każdej chwili przełamana, a Thor nie wiedział, czy brat po prostu nie widzi sensu w ćwiczeniach, czy po prostu go nie stać na mocniejszy cios.
– Spróbuj teraz zaatakować – powiedział, odskakując o krok.
– Nie, wystarczy już tych ćwiczeń. Chodźmy do ogrodu. Widziałem chyba Sif zmierzającą w tamtą stronę, więc mógłbyś wreszcie…
– Zaatakuj i chociaż raz się postaraj. Jeden, jedyny raz, a potem pójdziemy, gdzie będziesz chciał – przerwał mu bóg piorunów, nie zamierzając tym razem łatwo ustąpić.
– Raz? A potem zaprosisz Sif na następny bal?
Thor zamarł, próbując powstrzymać rumieniec, który pojawiał się zawsze, gdy ktoś wspominał o pięknej bogini. Już kilka razy chciał zaproponować jej taniec, ale zawsze chwilę przed tym uciekał jak tchórz. A teraz miał ją zaprosić na bal? Cały długi wieczór? Marzył o tym, ale czy ona zgodziłaby się spędzić tyle czasu w towarzystwie nieokrzesanego wojownika? Jednak jeśli to sprawi, że Baldur wreszcie weźmie naukę na serio, to Thor był gotowy się poświęcić i narazić na wstyd. Musiał wiedzieć, ile jego brat potrafi, aby móc w kolejnych pojedynkach eliminować kolejno jego błędy.
– Zgadzam się. Włóż w ten atak cała swoja siłę i umiejętności, a wtedy ja przestanę być wreszcie tchórzem.
Baldur uśmiechnął się szeroko, słysząc słowa brata. Wreszcie udało mu się go namówić. On i Sif już od lat krążyli wokół siebie, ale żadne nie potrafiło drugiemu okazać zainteresowania. Sif była damą, więc jej nie wypadało jako pierwszej, a Thor był zbyt nieśmiały, gdy chodziło o boginię. Dlatego zirytowany postanowił sam o nich zadbać.
– Na trzy – mruknął Thor, przyjmując odpowiednią pozycję. Musiał się skupić i wychwycić wszystkie popełniane przez brata błędy, bo długo może nie mieć takiej okazji.
Patrzył, jak Baldur chwyta rękojeść prawą ręką, która zwisa bezwładnie, kierując czubek ostrza w dół. Pierwszy błąd. Gdyby przeciwnik był szybki, nie zdążyłby się przed nim zasłonić. Postawa była zbyt luźna, brak ugiętych nóg ograniczał prędkość ruchów. Przecież uczył go prawidłowej postawy. Dlaczego nie stosował tego w praktyce?
Tłumaczył sobie później, że był zbyt skupiony na potencjalnych błędach brata i dlatego tak wolno zareagował. Po prostu się tego nie spodziewał. Tylko mrugnął, a Baldur już był przy nim i zamierzył się mieczem. W ostatniej chwili nakierował swoją klingę tak, aby zablokowała ostrze. Nie usłyszał jednak szczęku skrzyżowanych broni, bo przeciwnik w jakiś przedziwny sposób zdążył wyhamować uderzenie i znalazł się nagle za placami Thora. Bóg piorunów, wciąż będąc w szoku, wiedział, że nie da rady się w porę obrócić, dlatego tylko skierował miecz tak, aby ustawić blok z prawej strony. Tę sztuczkę wykorzystywał już kilka razy podczas bitew, więc wiedział, że zatrzyma cios. Nie przewidział jednak, że Baldur przerzuci miecz do lewej ręki.
– Mam cię – skwitował bóg światła, przystawiając mu ostrze do gardła. Thor nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Jak…
– Zapominacie czasami, że jestem też bóstwem mądrości. Przyglądam się wam na turniejach, ale głównie czytam książki.
Miecz wypadł Thorowi z ręki. Naprawdę? Teoria zawarta w przeczytanych książkach wystarczyła? Więc po co on się cały czas martwił? I… Przecież on teraz musi zaprosić Sif na bal.

***

Uniósł brwi w zdziwieniu, gdy Thor został pokonany. Nie spodziewał się takiego wyniku, na pewno nie po takim cholernym pacyfiście jakim był Baldur. Sam nie był dość dobry w walce na miecze, specjalizował się raczej w manipulacji i intrygach. Jego wrogowie z reguły wykańczali się nawzajem, a on tylko w ostateczności musiał sięgać po małe sztylety stanowiące ostatnią linię jego obrony.
Czasem miał wielką chęć skłócić ze sobą Wanów i Asów. Wojna między dwoma rodzinami bogów zakończyła się jeszcze zanim przybył do Asgardu, więc nie miał okazji wzięcia w niej udziału. Tak bardzo pragnął zobaczyć stolicę nordyckich bóstw w ogniu i chaosie, że prawie wrzeszczał z frustracji, gdy Baldur przerywał jego knucie. Cały czas wchodził mu w drogę. Zawsze, gdy umiejętnie kierując rozmową, podsycając wzajemny uraz, skryty gdzieś na dnie duszy, próbował skonfliktować ze sobą dwa rody, pojawiał się bóg dobra. Najwyraźniej syn Odyna posiadał przedziwną zdolność, dzięki której jego cudowne kłamstwa nie działały, a bogowie wokół Baldura pragnęli spełniać jego życzenia. Ten natomiast kochał pokój, więc wszyscy automatycznie zaczynali się uśmiechać i poklepywać po plecach, choć jeszcze przed chwilą byli gotowi rzucić się sobie do gardeł.
Przeszkadzał mu. Tak bardzo mu przeszkadzał, że poświęcał całe dnie na wymyślenie, jak się pozbyć beztroskiego blondyna. Jeszcze trochę, a stanie się to obsesją. A nadal nic nie wymyślił. Musiał znaleźć sposób na zlikwidowanie tarczy, która otaczała Baldura i wtedy zmanipulować kogoś, aby dokończył dzieła. Jakże melodramatycznie byłoby, gdyby zabójcą ukochanego brata okazał się Thor! Można by…
– Mogę w czymś pomóc? – Pozornie spokojny i uprzejmy głos wyrwał go z zamyślenia. Kłamca odwrócił się w stronę bóstwa, które widział w Asgardzie po raz pierwszy. Złote oczy, złote włosy. Niewielkie wycięcie warg, z pozoru przyjazne, po wnikliwej analizie przypominało raczej uśmiech węża. Dziwna energia, jakby łącząca w sobie skrajności. To musiał być gość Odyna, o którym słyszał już wcześniej, ale nie miał szans ujrzeć.
– Skądże, chciałem się tylko przywitać z przyjaciółmi – odparł gładko, nie zastanawiając się ani chwili. Bez zawahania, bez nuty niepewności, przekonująco. Był idealnym Księciem Kłamstwa.
– Wobec wszystkich przyjaciół masz tak mordercze zamiary?
Nordyk zaklął w myślach. Był tak wściekły, że żądza mordu musiała być wyczuwalna. To nic, ale następnym razem powinien uważać. Stojące przed nim bóstwo najwyraźniej miało bardzo wyczulone zmysły. Można to było uznać za ogromny plus, jednak takie osoby były jeszcze bardziej narażone na jego manipulację.
– Mylisz się, po prostu myślałem o istotach, które mogą zagrażać mojej rodzinie – skłamał, wplątując między słowa odrobinę swojej magii. Widział, jak złote oczy zachodzą mgłą, gdy umysł rozmówcy powoli ulegał jego wpływowi. A potem zerwał się lekki wiatr, przynosząc ze sobą zapach lasu. Zdezorientowany Kłamca obserwował, jak otępienie znika, zastąpione złością.
– Jak śmiesz mną manipulować?
Czy to możliwe, że jego umiejętności były słabsze, gdy chodziło o kogoś spoza asgardzkiej społeczności? Zirytowany jeszcze raz przyjrzał się energii wirującej wokół bóstwa i prawie zaczął się śmiać ze szczęścia, gdy to dojrzał. Gdzieś tam w głębi, skrupulatnie ukryta… Tak bardzo znajoma… Czy mogło być lepiej?!
Chciał manipulować. Chciał wykorzystać szansę daną mu przez los. Chciał zasiać nienawiść, zepsuć. Zniszczyć duszę. Wydobyć to, co skryto w jej głębi.
W ułamku sekundy znalazł się tuż przed rozmówcą, patrząc na niego z góry. Zdezorientowane, ale nadal wściekłe bóstwo cofnęło się o krok. Miało to raczej związek z instynktem i naruszaniem przestrzeni osobistej niż strachem, ale uśmiech i tak wpłynął na usta Kłamcy.
– To niesamowite, jak bardzo jesteśmy podobni – szepnął, robiąc jeszcze jeden krok do przodu i z satysfakcją obserwując zdziwienie w złotych tęczówkach.
– Przecież nie chcesz już uciekać. Nie wtedy, gdy masz możliwości, by ich wszystkich upokorzyć. Prawda, Diancechcie?
Tak, mogę dać ci siłę. Możemy ich zniszczyć. Przekroczyć granice…
– A przecież wystarczy sięgnąć po to, co leży w zasięgu twojej ręki.
Moc. Wielka moc. Odbieranie życia. Czyż to nie cudowne?
– Nie wykorzystasz takiej szansy? Zamiast uciekać jak pies z podkulonym ogonem, zgnieć przeciwnika.
Moment, w którym od ciebie zależy los wroga… Gdy jesteś panem jego życia…
– Mieć wszystkich u swoich stóp. Tak łatwych do manipulowania. Tak łatwych do zabicia.
Czerń. Czerwień. Są piękne, prawda? Ciemność... Krew...
– Możesz ujawnić prawdę. Pokierować ich tak, że sami ją wyznają.
Zemsta. Wszystko w zasięgu ręki…
– Zapanować nad swoim losem. Nie pozwolić, by inni za ciebie decydowali. To proste, wiesz?
Wystarczy, że mi pozwolisz, a nauczę cię…
– Tylko trzeba porzucić zasady. Są zupełnie niepotrzebnie. Ograniczają cię, ukrywają przed tobą twoje możliwości.
Zabić… Zniszczyć… Unicestwić… Zadać ból…
– Musisz po prostu sięgnąć w głąb, znaleźć w sobie to, co da ci siłę, by kroczyć na przód bez zawahania.
Co tylko zechcesz… Jesteś idealny, Diancechcie…
– Po co rodzina? Po co przyjaciele? Oni zdradzają. Będąc sam - możesz więcej. Nie ograniczają cię uczucia, zasady, prawa. Sięgnij po moc, a sam je będziesz tworzył. Wykreujesz własny świat, gdzie nic ci nie będzie zagrażać.
Przecież to nic złego… Masz prawo się bronić... Masz prawo czuć się bezpieczny…
Kłamca uśmiechnął się szeroko, widząc wpływ swoich słów na Celta. Uderzał w słabe punkty. Zdrada, samotność, ciągły strach, odrzucenie. A całą resztę stanowiły kłamstwa. Stojące przed nim bóstwo miało gdzieś w głębi duszy ukryty mrok, który chciał wydobyć. Wspólne cele, wzajemne zrozumienie. To wszystko ułatwia manipulację, a ten obcy mógł okazać się przydatny.

Diancecht próbował zignorować ból głowy i słowa Kłamcy. Jednak Moc nie dawała o sobie zapomnieć. Szeptała w jego myślach, kusiła, a jego część pragnęła ulec słodkim zapewnieniom, przestać uciekać…
Zacisnął dłoń, czując ogarniające go powoli zimno i szron podążający nieprzerwanie od palców w górę ramienia. Wszystko było jak wtedy, gdy znajdował się z Baldurem w komnacie, a głos Mocy coraz bardziej się nasilał. Teraz czuł wokół siebie tą dziwną obecność, to wewnętrzne zepsucie, które wyciągało po niego ręce, a on tak bardzo chciał rzucić się w ramiona tego dziwnego mroku… Wpatrujące się w niego czerwone oczy Kłamcy i jego mamiący głos nie pomagały.
Daj mi sobą pokierować… Wszystko będzie dobrze… Będziesz mógł wreszcie odpocząć, odrzucić strach…
Czy to było takie złe? Właściwie wykorzystywał tylko dary, które los postawił mu na drodze. Odebrane bogom moce? Czy nie powinien ich uznać za zapłatę za rany, które odniósł w tych starciach? Przecież kilka razy prawie zginął, uciekając przed konsekwencjami czynu, którego nie popełnił. Gdzie tu była sprawiedliwość? Powinien sam po nią sięgnąć, a nie czekać, aż…
– Oddychaj spokojnie. – Ciepło rozlało się od jego ramienia, a szron powoli się stopił. Baldur zacisnął mocniej dłoń, zmuszając go do cofnięcia się o kilka kroków. Moc zasyczała wściekle, wycofując się niechętnie. Thor pojawił się kilka sekund później, stając przed Celtem i odgradzając go od Kłamcy.
– Nie wiedziałem, że wróciłeś do pałacu, Loki – warknął władca piorunów, zaciskając mocniej palce na rękojeści miecza. Powinien bardziej uważać. Miał teraz nie jedną, a dwie osoby do pilnowania przed Kłamcą.
– Mój drogi Thor, jak zawsze agresywnie nastawiony – zaśmiał się cicho bóg kłamstwa, wyginając kąciki ust w parodii uśmiechu. Thor aż się wzdrygnął, widząc, ile jest w nim fałszu. – Możesz być spokojny, książę. Witałem się tylko z naszym drogim gościem.
– Ja się zaraz z tobą przywitam… - Dłoń dzierżąca miecz drgnęła, gdy wszystkie mięśnie się napięły. Był wściekły. Loki znów z nim pogrywał, a on musiał zareagować natychmiast, zanim zawarta w słowach przeciwnika magia zacznie na niego oddziaływać.
– Uspokój się, bracie – powiedział szybko Baldur, uprzedzając jego ruch. Podszedł go Lokiego, uśmiechając się życzliwie, ale zachowując odpowiednią odległość. – Przecież żaden z nas nie chce niczyjej krzywdy. Prawda?
Kłamca mógł tylko przytaknąć, gdy patrzył w te zielone oczy. W myślach zaś wyklinał wszystkich bogów. Potrafił omamić bóstwa, manipulować nimi. Ale Baldur… Nie zmuszał do niczego, po prostu chciało się, aby był szczęśliwy i robiło się wszystko, aby tak pozostało. Na Odyna, teraz nawet Loki nie pragnął niczego innego, jak chronić boga piękna. Musiał szybko się uodpornić na ten dziwny urok Baldura, bo inaczej jego plany przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Oczywiście. Przecież prawie wszyscy jesteśmy rodziną.
Baldur skrzywił się, gdy usłyszał ten komentarz. Spojrzał na Diancechta, który z ponurym wyrazem twarzy wpatrywał się w ciemnowłosego boga oszustw. Musiał odebrać to osobiście i pewnie właśnie o to chodziło Lokiemu.
– A teraz idź sprawdzić, czy cię nie ma w bibliotece, mój drogi krewny – sarknął Thor, chcąc jak najszybciej pozbyć się kłopotu. Został obdarowany chłodnym spojrzeniem czerwonych oczy, w którym błyszczały złośliwe iskierki, zanim Kłamca ukłonił się teatralnie i rozpłynął w powietrzu. Władca piorunów odetchnął z ulgą, spoglądając na towarzyszy.
Baldur jak zwykle nic sobie nie robił z fałszywych zapewnień Lokiego. Thor był prawie pewny, że jego brat nie wyczuwa kłamstwa w jego słowach. Bardziej martwił się o Diancechta, który mógł dać się omamić i zmanipulować. Zerknął na Celt, który obejmował się rękoma, trzęsąc się nieprzerwanie. Jeszcze kilka chwil temu wyczuwał ponownie tą przerażającą obecność, lecz teraz wszystko znikło. Zdjął z siebie pelerynę, będącą częścią książęcego stroju i podał ją blondynowi. Znów prawie zamarzł, a Thor wolał nie razić go ponownie piorunem.
Jednak Lekarz Bogów spojrzał na niego wilkiem, nie przestając się trząść, ale nie wziął podawanego mu okrycia.
– Nie krępuj się. Znów prawie zamieniłeś się w bryłę lody, więc weź chociaż to. Zaraz pójdziemy do pałacu i tam odpoczniemy, bo…
– Zabiję go – wysyczał Diancecht, przerywając rozmówcy i trzęsąc się ze złości. Wściekłe spojrzenie wciąż miał utkwione w miejscu, gdzie zniknął Kłamca.
– Pierwsze spotkania z Lokim bywają dość… szokujące – dokończył Thor niepewnie, uśmiechając się lekko. Chyba znalazł wsparcie.

***

Fale oceanu rozbiły się o wysoki klif, mocząc jej ubranie. Porywisty wiatr poniósł jej pełen wściekłości krzyk, któremu odpowiedział uderzający w wodę piorun. Przez chwilę wyładowanie oświetliło bladą twarz poprzecinaną siatką cienkich zielonych żył, które chowały się za rozwianymi czarnymi włosami. Ze zranionej ręki ciekła krew. Zbyt mocno wbiła długie paznokcie w skórę, gdy zacisnęła dłoń w pięść.
– Moja miłości? – Cichy głos Luthiasa rozbrzmiał tuż koło jej ucha. Odwróciła się, spoglądając na twarz ukochanego, na której widoczne było zmartwienie. Wyciągnęła zdrową rękę, przejeżdżając delikatnie palcami po jego policzku. Dla niego zniszczyłaby wszystkie światy.
– Co się stało? – zapytał ponownie, a ona stała w milczeniu, próbując zebrać myśli.
– Zaczynam tracić kontrolę. Przy moim skarbie kręci się pewien bóg, którego moc mnie odpycha i przeraża. Jest tak jasna i ciepła, ukochany – wyszeptała, wtulając się w jego zimne ramiona w poszukiwaniu pocieszenia. To był jej skarb, tylko ona mogła się nim bawić. Był idealny i tylko jej. A ten głupi Nordyk przeszkadzał.
– Jestem już tak blisko przejęcia kontroli, a wtedy pojawia się on i wszystko znika, przestaję mieć kontakt z moim skarbem.  A on jest cenny. Wiesz o tym, prawda, Luthias?
Mężczyzna pokiwał głową, przyciągając czarnowłosą do siebie. Skoro jego miłość była zafascynowana jakimś podrzędnym bogiem, to go dostanie.
– Nie martw się, skarbie. Zabijemy go i nikt nie będzie ci już przeszkadzał.
– Tak. Wtedy mój skarb ulegnie, a wtedy jego dusza będzie taka ciemna i mroczna. Taka piękna – rozmarzyła się, wpatrując się w burzowe niebo. Czarny kruk przebił się przez chmury, kierując się w ich kierunku. Kobieta wydostała się z objęć ukochanego, a ptak przysiadł na jej ramieniu. Odczepiła kawałek pergaminu, a kruk od razu wzbił się w powietrze. Patrzyła, jak znika jej z oczu i dopiero wtedy rozwinęła wiadomość. Uśmiechnęła się ponuro, odczytując tylko dwa słowa.
– Czarna owca naszej rodziny powróciła – roześmiał się Luthias, a ona aż westchnęła z zachwytu, czując jego żądzę mordu.
– Czas na polowanie, kochany – mruknęła, stając na palcach i wbijając się w jego usta.
Upuszczony kawałek pergaminu został porwany przez wiatr i pofrunął nad oceanem, niosąc ze sobą jedno imię.

Robin Goodfellow

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie porzucam tego opowiadania, mam pełno pomysłów, ale brak czasu na pisanie. Nie będę obiecywać żadnych terminów. Po prostu jak napiszę coś, to od razu wrzucę. A rozdział niesprawdzany, więc przepraszam za literówki.
Proszę o wyrażenie swojej opinii w komentarzach
Pozdrawiam,
Mentrix


wtorek, 8 sierpnia 2017

Rozdział IX

Diancecht z zainteresowaniem wpatrywał się w gościa, który chwilę wcześniej wpadł do komnaty, pieczętując za sobą drzwi. Rozległ się huk, jakby ktoś próbował wyrwać je z nawiasów, ale zaklęcie ani drgnęło. Po chwili Lekarz Bogów usłyszał gniewne krzyki i przekleństwa, które powoli się oddalały. Stał w ciszy przy oknie, czekając na reakcję przybysza. Wcześniejsza wizyta Odyna trochę go uspokoiła – przecież nie zaatakują go, skoro sam władca panteonu pozwolił mu zostać. Potrzebował chwili, aby zdecydować, co dalej zrobić. Nie mógł zostać na terytorium obcych bogów – naruszało to wszelkie znane zasady. Może mógłby powrócić na Północ i znów ukrywać się tuż pod nosem druidów? Ostatnie kilkadziesiąt lat spędził w miarę spokojnie, póki nie zdecydował się na idiotyczny akt bohaterstwa.
– Czujesz się już lepiej? – spytał nordycki bóg, odchodząc wreszcie od drzwi. Diancecht przyjrzał się złotym włosom spiętym w warkocz i zielonym oczom. Brak broni. Nieznajomy z pozoru wydawał się nieszkodliwy. Nawet więcej – Celt ze zdziwieniem poczuł, że mu ufa. Już dawno nikomu nie ufał. Ostatni był Dagda, który znał go od urodzenia, a i tak zdradził. Wszyscy zdradzili, bo choć nie próbowali go zabić, nie stanęli w jego obronie. Nawet Brigid.
– Leczę się automatycznie – odpowiedział, siadając na marmurowym parapecie. Asgard był naprawdę pięknym miejscem.
– Nie chodziło mi o urazy fizyczne. Pytam o duszę – wyjaśnił blondyn, stając obok niego. Zdecydowanie za blisko. Ostatnią osobą, która naruszyła tak jego przestrzeń osobistą, był Indracht. Tuż przed tym, jak próbował przeciąć go na pół. Spojrzał na rozmówcę, cofając się zapobiegawczo o krok. Widział go już wcześniej.
– Ty mnie znalazłeś, prawda?
Na ustach blondyna pojawił się szeroki uśmiech. W tej chwili Diancecht stwierdził, że musi być bogiem słońca.
– Tak! Nawet nie wiesz, jak mnie wystraszyłeś. Przechodziliśmy z Thorem przez las szukając Freja, a tu nagle spadasz dosłownie z nieba. Thor złapał cię w ostatnim momencie, bo miałbyś połamane wszystkie kości. Ogólnie to dziwne, że udało ci się przedostać na nasze tereny inną drogą niż Bifrost. Będę musiał o to zapytać Heimdalla…
– Za dużo gadasz.
Cichy śmiech.
– Naprawdę? Wybacz, miałem nadzieję, że poczujesz się bardziej komfortowo. I przestaniesz unikać odpowiedzi na moje pytanie. Może zacznijmy od początku. Jestem Baldur.
Diancecht spojrzał niepewnie na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Czy rozsądnie było się zadawać z akurat tym bogiem?
Skrzywdź Baldura, a sprawimy, że zaczniesz marzyć o śmierci.
Słowa Odyna zawirowały w jego głowie. Nie zamierzał nikogo ranić, ale Trzej Królowie wciąż pragnęli zemsty i wątpił, by przejmowali się dodatkowymi ofiarami. Jednak Odyn twierdził, że ich gniew nie stanowi problemu.
– Diancecht. – Uścisnął jego rękę i szybko puścił, co nie uszło uwadze Baldura.
– Coś nie tak?
– Powiedzmy, że zostałem ostrzeżony – mruknął niepewnie, widząc zirytowanie w zielonych tęczówkach.
– Odyn, prawda? Powiedział ci coś w stylu: Nie zbliżaj się, bo cię zabijemy? Zawsze to robi, nie ma się czym przejmować.
Oczywiście, on nie miał się czym przejmować. To Diancecht zapłaci głową, gdy jedno z nieszczęść, które go ścigają, spadnie na Nordyka. Jego niepewność musiała być doskonale widoczna, bo Baldur westchnął ciężko, podchodząc do stolika przy łóżku. Lekarz Bogów dopiero teraz zauważył swój sztylet, który podarowała mu Aine. Był pewny, że przed wizytą Odyna jeszcze go nie było. Zdziwiony faktem, że Ojciec Bogów oddał mu broń, nie zdążył w porę zareagować, gdy blondyn chwycił rękojeść i wbił ją sobie w gardło.
Rzucił się w jego kierunku, chcąc jak najszybciej zatamować krwawienie. Czy ten idiota był niespełna rozumu? Co próbował mu udowodnić, usiłując się zabić? Jeśli Baldur umrze tuż obok niego, Odyn zamieni mu życie w piekło. Już nie będzie musiał się zamartwiać swoim panteonem. Na szczęście potrafił uzdrawiać. Problem polegał na tym, że nie miał czego. Na szyi nie było ani kropli krwi, podobnie jak na ostrzu. Spojrzał na Baldura, szukając wyjaśnienia. W odpowiedzi otrzymał pełen satysfakcji uśmiech.
– Spokojnie – roześmiał się cicho, widząc zdezorientowanie Celta. – Nic mi nie jest. Żadne ostrze, żadna broń, żadne czary nie mogą mnie zranić. Taki się urodziłem. Jakikolwiek ciężar niesiesz na swoich barkach, możesz się nim podzielić, bo jestem praktycznie niezniszczalny.
– Ależ ja nie mam żadnych problemów.
– Jasne, a ja jestem bogiem śmierci.
– Naprawdę? – Baldur zupełnie nie kojarzył mu się ze śmiercią, ale przecież już nie raz się pomylił.
– Nie. To kłamstwo, takie samo jak twoje – czyli beznadziejne. Jak spędzisz z Lokim trochę czasu, to zaczniesz rozróżniać prawdę od fałszu. Chociaż w twoim przypadku nie jest to konieczne, bo nie potrafisz kłamać.
Nie umiał. Jeszcze nie, ale przecież to nic złego. Czy kłamcy mają dobre życie? Nikt im nie ufa, wszyscy się od nich stronią. Zawsze gdzieś na boku, żyjący wśród niedomówień i fałszu. Diancecht zdecydowanie nie zamierzał zostać kłamcą. Choć kilkadziesiąt lat temu też nie chciał być mordercą.
– Niektórzy uważają to za dobrą cechę – mruknął, siadając na łóżku.
– I ja się do nich zaliczam. Reszta mojej rodziny także. Jeden kłamca w panteonie z pewnością wystarczy. Wracając do ciebie – masz mnóstwo problemów. Wśród nich krew na rękach.
Diancecht zamarł, słysząc zmianę w głosie rozmówcy. Baldur się nie uśmiechał, podrzucając w górę celtycki sztylet. Światło odbiło się w ostrzu tuż przed tym, jak je złapał. Zielone oczy z uwagą wpatrywały się w Lekarza Bogów. Jak można tak szybko zmienić nastawienie? I wyczuć czyjąś winę? Powinien skłamać czy powiedzieć prawdę?
Mamy tu coś, co cenimy bardziej niż prawa. Jest to szczerość.
– Popełniłem pewne błędy, ale oni sami się o to prosili.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że nikt nie prosi się o śmierć? Nie ważne co robią, jak postępują, wszyscy pragną żyć. A ty im to zabrałeś.
– Nie miałem wyjścia. Albo ja, albo oni. I to nie tak, że nie żałuję tego, co zrobiłem. Byłem jednak przyparty do muru. A ty co byś wybrał?
– Zrobiłbym wszystko, aby wrócić do rodziny. Nie zabiłbym nikogo w tym celu, ale to dlatego, że potrafiłbym uciec bez tego. Jeśli naprawdę nie miałeś wyjścia… To nie zrobiłeś nic złego. Każdy ma prawo się bronić.
Może to była prawda, ale to, co zrobił, miało na niego wpływ. Czuł piętno, jakie odcisnęło na jego duszy morderstwo Indrachta i Silvanusa. Bronił się, ale zabranie potem ich mocy… To była zwykła chciwość. Wiedział, że nie powinien tego robić, lecz pragnął siły. Potęgi, która sprawi, że przestanie uciekać jak zaszczute zwierzę. Ukradł coś, co nie należało do niego. I co? Wciąż się ukrywał, drżąc w strachu o własne życie.
Ale to się zmieni. Daj mi się poprowadzić, a sprawię, że Dagda padnie do twych stóp…
Diancecht nienawidził głosu Mocy. Nie ważne jak bardzo się starał, nie potrafił jej uciszyć. To ona sprawiła, że stał się złodziejem.
Uczyniłam cię silniejszym. Jesteś wyjątkowy, Diancechcie…
Miała na niego silny wpływ, a on nie potrafił przeciwstawić się jej pełnym jadu słowom.
Nie daj się stłamsić tym wszystkim kundlom. Zniszcz, jeśli będę ci stali na drodze. Zmiażdż – przecież potrafisz to zrobić. Zmieć ich w pył. Pozwól się prowadzić, a uczynię cię…
– Wszystko w porządku?
Baldur z niepokojem wpatrywał się w Diancechta, który nagle jakby zapadł się w sobie. Jego źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, a palce zacisnęły kurczowo na włosach. Nordyk nie wiedział, co jest przyczyną tego dziwnego stanu bóstwa, ale czuł w komnacie czyjąś obecność. Jakby potężna istota pojawiła się znikąd i mąciła Diancechtowi w głowie. Nie wiedział, co robić, dlatego po prostu położył rękę na ramieniu blondyna i spróbował zwrócić na siebie jego uwagę. Z ulgą poczuł, że dziwna istota się wycofuje, sycząc na niego ze złością.
– Nic ci nie jest? – powtórzył pytanie, gdy nie dostał odpowiedzi. Diancecht powoli pokiwał głową. Nie rozumiał, dlaczego Moc ustąpiła, gdy odezwał się Baldur, ale nie zamierzał narzekać. Czas bez tego irytującego głosu był warty spędzenia kilku chwil z Nordykiem.
– Wiesz, twoje automatyczne leczenie chyba nie działa. Jesteś zimny jak kostka lodu.
Lekarz Bogów dopiero teraz zauważył, że temperatura jego ciała była daleka od normalnej. Nigdy mu się to nie zdarzyło – jego organizm uznawał wszelkie zmiany za chorobę i automatycznie je likwidował. Dlatego nigdy nie groziło mu wyziębienie i mógł swobodnie ukrywać się na Północy, gdzie panował chłodniejszy klimat. Teraz jednak trząsł się z zimna, a jego umiejętności były bezużyteczne. Nie wiedział co robić. Głos Mocy jeszcze nigdy nie wywoływał takich skutków.
– Poczekaj, może poszukam Sol albo kogoś innego od ciepła… Nawet Loki by się nadał…
Nie słuchał tego, co mówił Baldur. Z przerażeniem patrzył jak z jego ust wydobywa się mgiełka, a dłoń powoli pokrywa się lodem. Nordyk szybko zabrał rękę z jego ramienia, bo ona także zaczęła zamarzać. Wahał się pomiędzy pozostaniem z Diancechtem a wezwaniem pomocy.
W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując Odyna, który złamał znajdującą się na nich pieczęć. Chwilę później w Diancechta uderzył piorun.

***
Głowa bolała go niemiłosiernie, a ciało wydawało się sparaliżowane. Nic dziwnego, skoro oberwał piorunem. Dopiero gdy otworzył oczy i przyzwyczaił wzrok do palącego się nad nim żyrandola, poczuł, że może się ruszać. Wszystkie obrażenia się zagoiły, pozostawiając po sobie tępy ból. Przynajmniej nie był lodowym posągiem.
– Bardzo cię przepraszam. – Obok pojawił się Baldur, spoglądając na niego ze zmartwieniem. – Cały zamarzałeś i nie miałem pojęcia dlaczego, a Sol znów była w swojej podróży. Loki gdzieś zniknął, więc stwierdziłem, że jedynym wyjściem jest porażenie cię piorunem… Podczas uderzenia powstaje ciepło, a ty właśnie tego potrzebowałeś. Uznałem, że warto spróbować, a ty się sam uzdrowisz. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
– Niekoniecznie – mruknął. Nie miał nic przeciwko byciu żywym. – Ale oddałbym wszystko za trochę wody.
– Wszystko? – Baldur uniósł brwi ze zdziwienia. – Uważaj na to, co mówisz. Najpierw porozmawiamy, a potem dam ci to, o co prosiłeś.
Diancecht westchnął ciężko. Oczywiście – dobieraj słowa ostrożnie, bo może być to wykorzystane przeciw tobie.
– Ojciec powiedział, że jesteś Celtem – zaczął blondyn. Lekarz Bogów nie zdążył nawet odpowiedzieć. – Teraz rozumiem, dlaczego twoja dusza jest taka strzaskana. U nas mówi się, że dla Celtów najgorszą karą jest nie śmierć a samotność. A skoro uciekasz przed gniewem Trzech Władców, to przez lata musiałeś być sam. To tłumaczy, dlaczego jesteś w takim stanie. Wiesz, jeszcze chwila, a przestaniesz być stabilny psychicznie. Nie ważne co byśmy robili, potrzebujemy towarzystwa innych istot. A twoja dusza została roztrzaskana na kawałki razem z zaufaniem, a teraz płacze w samotności. Mogę ci pomóc, jeśli mi na to pozwolisz.
– Skąd mógłbyś to wiedzieć?
– Jestem bogiem dobra i mądrości, choć czasem ciężko w to uwierzyć. Po prostu widzę, co skrywają cudze serca i dusze. A twoja… Już dawno nie widziałem czegoś tak strasznego. Ostatni bóg z takimi ranami popełnił samobójstwo. Nie chciałbym, aby ciebie to spotkało.
Diancecht prawie nie parsknął śmiechem. Samobójstwo? Nie czuł się dobrze, naprawdę tęsknił, choćby za Brigid i Ogmą, ale żeby odebrać sobie życie? Po tym jak desperacko uciekał, aby je zachować? Nie wierzył, że mógłby być zdolny do takiej głupoty. Chociaż… Podczas walki z Indrachtem była sekunda, kiedy chciał się poddać, odpuścić… O to chodziło?
– Nawet jeśli masz rację, to nie twoja sprawa. Zostałem ostrzeżony i sam sobie z tym poradzę…
– Chcesz walczyć sam z samotnością? To idiotyczne – przerwał mu Baldur.
– To nie jest twoja sprawa – powtórzył, podnosząc lekko głos. Bał się. Bał się znów pozwolić się komuś poznać, dopuścić go do siebie.
– Problemy przyjaciół są moją sprawą – warknął Baldur. Nie zamierzał odpuścić. Bogom trudno się zabić, ale jest to możliwe. To on znalazł ciało Leifa. Widok był tak okropny, że czasem wciąż powracał w koszmarach sennych. Przedtem nie zwrócił na niego uwagi, ale teraz nie popełni tego błędu.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi. Musiałbym ci zaufać, a nie jestem tego w stanie zrobić.
Nie po tym, jak wszyscy go zdradzili, zostawiając wielką ranę w sercu. Jeśli nikomu nie będziesz ufał, to nikt nie będzie mógł cię zawieść. Proste.
– Ale nimi będziemy. Nie musisz mi od razu ufać – to byłoby głupie. Mogę poczekać. Nie mam wielu wad, ale nie potrafię pozostawić skrzywdzonych bogów na pastwę losu. Nawet jeśli są z innego panteonu – oświadczył pewnie Baldur, uśmiechając się lekko.
– Chcesz powiedzieć, że przygarniesz mnie niczym zagubioną owieczkę? – spytał z sarkazmem Celt.
– Biorąc pod uwagę twoje dokonania, to przygarnę raczej wilka.
– Na szczęście mamy z nimi doświadczenie.
Diancecht spojrzał w kierunku boga, który wtrącił się w ich rozmowę. Mężczyzna miał posturę wojownika, z łatwością wyobraził go sobie trzymającego wielki miecz. Brązowe włosy były krótko ścięte, aby nie przeszkadzały w walce, a twarz pokrywał mu lekki zarost. Sprawiał wrażenie ciężkiego, ale potrafił się poruszać niesamowicie cicho. Lekarz Bogów nawet nie zauważył, gdy ten wszedł do pokoju. Mężczyzna podszedł do nich i stanął nad Baldurem, zaplatając ręce na piersi i mierząc Diancechta ostrożnym spojrzeniem. Po chwili jednak jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a on zaczął przypominać bardziej wesołego zawadiakę niż wytrawnego wojownika.
– Jestem Thor. Twój nowy kompan do polowań, picia i bijatyk. I starszy brat Baldura – dodał z dumą, ciągnąc blondyna za warkocz. W odpowiedzi został popchnięty w bok, gdzie wpadł na stolik nocny.
– Zawsze się tym chwali – parsknął Baldur, z udawanym niezadowoleniem przyglądając się zniszczonej fryzurze. – Pierwszy do bitew i napadów, a potem do zabawy. Jednak uprzedzam, Diancechcie, że jak się upije, to zaczyna lamentować nad tym, że Sif nie zwraca na niego uwagi i wymyśla pieśni pochwalne na jej cześć. Okropnie śpiewa.
– A ty przestawiasz mnie z okropnej strony. Jeszcze nasz gość może odnieść wrażenie, że mnie nie kochasz, bracie.
Diancecht stwierdził, że nie dało się odnieść takiego wrażenia. Troska, jaką Thor otaczał Baldura, wręcz od niego promieniowała. Nie dało się też nie zauważyć zmartwienia, które pojawiło się w oczach boga dobra, gdy z uśmiechem na ustach wspominał o wyprawach brata.
– Ależ nic podobnego, Thorze. Każdy wie, że wręcz wielbię ziemię, po której stąpasz – mruknął z sarkazmem Nordyk, obrzucając brata kpiącym spojrzeniem. Bóg piorunów tylko westchnął. Przynajmniej Baldur przestał myśleć o koszmarach.
– Jako twój starszy brat przypominam ci przynajmniej o pozorach gościnności.
Dopiero teraz Diancecht uświadomił sobie, jak dawno nic nie jadł. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, już stał na własnych nogach, ciągnięty przez Baldura do drzwi. Potknął się lekko, a dłoń Thora zacisnęła się na jego ramieniu, pomagając utrzymać równowagę.
– Bardzo przepraszam, kompletnie zapomniałem o tym, że nic nie jadłeś. Jeśli pójdziesz prosto, bez problemu trafisz do jadalni. Takie wielkie drzwi ze złotymi zdobieniami na końcu korytarza. Zaraz do ciebie dołączymy. – Baldur popchnął go we właściwym kierunku. Celt uniósł zdziwiony brwi, ale ruszył we wskazaną stronę, zostawiając za sobą Nordyków.
– Czułeś coś? – spytał Baldur, gdy Diancecht oddalił się na wystarczającą odległość.
– Nie, teraz był tam tylko on. Brak śladów tej dziwnej obecności, która prawie go zabiła.
Thor próbował coś znaleźć, choćby mały ślad, ale wszystko zniknęło. Ktoś, kto mieszał Celtowi w głowie, całkowicie się od niego odciął. Jednak bóg piorunów był pewny, że niedługo wróci.
– Może się pomyliłem?
– I on prawie zamarzł bez powodu? Daj spokój, Baldurze. Wszyscy w zamku wyczuli tą dziwną istotę. Była potężna, bardzo potężna. Powinieneś uważać. Odyn mówił, że wyczuł gniew. Nie był on skierowany na Diancechta, tylko na ciebie. Najwyraźniej twoja obecność i energia przeszkadzają temu bytowi.
Dłonie Thora zacisnęły się na rękojeści młota. Sama myśl, że ktoś może zagrażać Baldurowi, sprawiała, że miał ochotę zamknąć go w skarbcu i stanąć na straży.
– Uspokój się, umiem się bronić. A w razie czego… Przecież mam jeszcze ciebie.
Baldur uśmiechnął się lekko. To było dla nich normalne. Thor chronił go przez atakami, a on dbał o to, by brat nie zanurzył się zbytnio we krwi.
– Nie tylko mnie. Masz cały Asgard, swoją rodzinę.
– On nie ma nikogo – mruknął bóg, zerkając w kierunku Diancechta. Jego brat nie odpowiedział, a cisza się przedłużała.
– Myślisz, że zostanie na dłużej? – spytał wreszcie Thor, obserwując odchodzącego Celta. Nie miałby nic przeciwko temu – bóstwo wydawało się nie mieć złych zamiarów, a Baldur go polubił. Jego brat miał zwykle dobrą intuicję. Chyba, że chodziło o Lokiego, ale nim Thor sam się zajmie.
– Sądzę, że nie ma innego wyjścia. Na ziemi i w panteonie celtyckim czeka go śmierć.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po prostu brak mi słów. Uczczę ten rozdział minutą ciszy. Zarówno treść, jak i czas, który na niego musieliście czekać. rozdiał w większości przegadany, prawie brak akcji. Strasznie wypadłam z rytmu, zapomniałam jakie charaktery mają bohaterowie i wyszło to.
Następny rozdział pewnie jakoś za miesiąc. Niby wakacje, a i tak nic mi się nie chce. Nawet sprawdzić rozdziału. 
Zachęcam do wyrażenia swojej opinii w komentarzach. 
Pozdrawiam,
Mentrix




piątek, 27 stycznia 2017

Informacja

Witam!
Przybywam do was z dość nieciekawą informacją. Zastanawiałam się długo, nie mogąc podjąć decyzji, ale tak chyba będzie najlepiej.

Wstrzymuję działalność na tym blogu. 

Na pewno tu wrócę i dokończę moją historię, ponieważ mam pełno pomysłów, ale na razie zaprzestanę dodawania rozdziałów. Będę je pisać do szuflady, gdy najdzie mnie wena. Dzięki temu, gdy tu wrócę (zapewne okolice wakacji), rozdziały zaczną pojawiać się w miarę regularnie. 
W tym czasie zamierzam skupić się na pisaniu jednego bloga, aby popchnąć na nim akcję jak najbardziej do przodu. Nie ma sensu pisanie trzech rzeczy jednocześnie, ponieważ dzieją się one w zupełnie innych światach, które rządzą się zupełnie innymi prawami. Sama zaczynam się gubić, a rozdziały pojawiają się rzadziej niż raz na miesiąc, przez co czytelnicy zapominają, co było w ostatnim.
Podsumowując: wracam w okolicach wakacji z nowymi rozdziałami. Możecie być pewni, że nie porzucę tego bloga, bo pomysłów mam multum, muszę tylko doprowadzić akcję do pewnego momentu i potem pójdzie już z górki.
Tymczasem zamierzam zająć się drugim blogiem, na którego serdecznie zapraszam (Link).
Pozdrawiam,
Mentrix

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział VIII

W Dziewięciu Krainach można było znaleźć wszystko. Od pełnego lodu, mgły i zimna Niflheimu, gdzie nad duszami zmarłych króluje Hel, przez zamieszały przez elfy Alfheim, kończąc na świecie bogów -  Asgardzie. Krainy łączyło drzewo życia, Yggdrasil, święty jesion, którego gałęzie sięgały końców wszechświata. Przed atakami chroniły go Norny, trzy boginie przeznaczenia, podlewając sumiennie korzenie wodą ze studni Urdand Brunnen. Mieszkańcy wszystkich krain starali się nie wchodzić sobie w drogę, choć były także wyjątki.
Asgard był światem bogów, jedyną drogą do niego był Tęczowy Most Bifrost, gdzie na straży stał Heimdall. Wcześniej zamieszkały tylko przez Asów, obecnie był także domem Wanów, odkąd obie dynastie zawarły pokój. Rozsiane po całej krainie pałace poszczególnych bogów nie posiadały obwarowań, bowiem cały Asgard broniły potężne mury, wzniesione niegdyś przez olbrzyma, którego imię uległo już zapomnieniu. Najwspanialszy zamek należy do Odyna, Wszechojca. Żona jego, Frigg, obrała za swój pałac Fensalir, stojący na wysokim szczycie i otoczony wielobarwnymi chmurami. Siedzibą Ullra był Ydalir. Himinbjörg strzegł Heimdall, a w krainie Folkvang w pałacu Sessrumnir zasiadła Freja z bratem u boku. Także Thor i Baldur, synowie Odyna, posiadali swoje siedziby.
Jednak bogowie rzadko przekraczali progi własnych domostw, spędzając większość czasu w Gladsheim, pałacu Wszechojca. Zapadały tam wszystkie decyzje, to tam kwitło życie, i tak naprawdę to miejsce było domem, w którym każde bóstwo chciało przebywać. I każdy z nich był tam miele widziany.

***

– Mimo wszystko uważam, że powinniśmy zareagować. Nie musimy od razu wypowiadać im wojny. Wystarczy, że wyzwę któregoś z Trzech Króli na pojedynek. Wynik jest jasny, jego śmierć będzie ceną za stracenie władzy nad Północą na setki lat – warknął Tyr, zaciskając dłoń na rękojeści miecza. Bóg wojny zawsze reagował impulsywnie, gdy ktoś naruszał ich terytorium.
Widar jak zwykle nic nie powiedział – w końcu nie bez powodu zyskał przydomek Milczącego. Przesunął palcami po krawędzi miecza i z zainteresowaniem przyglądał się kroplom krwi, spadającym na nieskazitelnie czysty stół.
Sala Posiedzeń, w której się znajdowali, nie była najbardziej reprezentacyjnym miejscem w pałacu, lecz mogli tu zaznać spokoju i nie spodziewali się nieproszonych gości. Sufit wykonany ze szkła ukazywał błękitne niebo bez jednej chmurki. Oznaczało to, że Thor był w dobrym humorze. Marmurowe ściany chroniły przed wiatrem, który na tych wysokościach mógł być uciążliwy, a wiszące na nich i oprawione w złote ramy portrety Odyna i jego rodziny, przyciągały wzrok nielicznych gości, którzy mieli zaszczyt się tu znaleźć. Sala była pewnego rodzaju samotnią Wszechojca, w której mógł pomyśleć lub zaczerpnąć rady zaufanych bogów. I nikt nie wiedział, dlaczego nazwano ja Salą Posiedzeń.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Widar, bóstwo ciszy i zemsty, czuło się to dobrze, a na ustach zawsze pojawiał się uśmiech, gdy patrzył na swój portret wiszący na ścianie. Mógł był mniej utalentowany niż Thor, mniej przyjazny niż Baldur, którego kochali wszyscy i cichszy niż Bragi, bóg poezji, ale ojciec wciąż na nim polegał.
Przeniósł wzrok na Odyna, siedzącego wygodnie w miękkim fotelu i przeglądającego opasłe tomiszcze. Odkąd pamiętał, jego ojciec pragnął wiedzy i był gotów zrobić wszystko, aby ją zdobyć. Poświęcił nawet swoje oko, dzięki czemu Mimir pozwolił mu się napić ze studni wiedzy. Przez dziewięć dni wisiał na drzewie Yggdrasil przebity swoją własną włócznią, aby nauczyć się magicznych pieśni i run. Nie znaczyło to jednak, że zaspokoił swoje pragnienie. Wciąż pożądał wiedzy, sprowadzał do pałacu rozmaite księgi, analizując dokładnie każdą stronicę. Ostatnio wpadł podobno na nowy pomysł. Widar nie znał szczegółów, ale Odyn planował wyprawę, podczas której zdobędzie jakieś ptaki – chyba kruki, ale tego nie był pewien.
– Czy ktoś mi może odpowiedzieć? – spytał Tyr, starając się poskromić swój wybuchowy charakter. Czasem drażnił go ten spokój Asów, nie wspominając już o Wanach. Nie, może to nie było odpowiednie określenie. On zawsze był chętny do walki, do bitwy. Jednak nie widział podobnego zapału w towarzyszach. Gdy istniała potrzeba, chwytali za broń i trzeba było im to przyznać – byli dobrzy. Nie traktowali każdego konfliktu jako możliwości do potyczki, ze spokojem szukając innych rozwiązań i z reguły wychodząc z tego jako zwycięscy. Wyjątkiem był Thor, z którym nieraz wyprawiał się do Utgardu, aby napaść na lodowe olbrzymy. Świetnie się bawili, dopóki nie pojawiał się Heimdall, z rozkazu Odyna wzywający ich do Asgardu.
– Nie widzę powodu, aby przelewać krew. Pragniesz prawdziwej walki, Tyrze, ale nie znajdziesz jej w wojnie z panteonem celtyckim. Są rozbici wewnętrznie, prędzej sami się powybijają niż poprowadzą przeciw nam zjednoczone wojska. Nie będę ryzykował utraty jakiegokolwiek członka rodziny. Tym bardziej, że tak naprawdę nic nie straciliśmy. Nie mieliśmy w Midgardzie niczego cennego, nie mamy na razie żadnych planów z nim związanych. Niech na razie pozostanie pod kontrolą Celtów, będzie o jeden problem mniej. Na razie musimy się zająć Utgardem. Narobiliście tam z Thorem sporego bałaganu, olbrzymy szykują bunt. Należy im przypomnieć, kto jest silniejszy.
– Doskonale, zatem wezmę Thora…
– Nie. Pójdzie Heimdall z Frejrem. Nie potrzebujemy tam rzezi, wystarczy napomnieć Utgarda-Lokiego, w końcu jako król musi się liczyć z konsekwencjami poczynań swojego ludu. Z tego co wiem, nie chce toczyć z nami wojny. W tym momencie są zbyt słabi, aby nam zagrozić, a on nie jest głupcem. Usunie kilku buntowników i sprawa się zakończy.
– Ale…
– To już postanowione. Jeśli chcesz się z kimś zmierzyć, za kilka miesięcy będzie organizowany turniej. Będziesz mógł powalić w pojedynku olbrzyma, boga, krasnoluda czy nawet elfa, jeśli jakiś się zgłosi. Może pójdziesz zrobić przegląd broni? Thor miał się tym zająć, ale zniknął, a chciałbym porozmawiać z Widarem.
Tyr wzruszył ramionami i skierował się do wyjścia. Został subtelnie wyproszony, ale nie zamierzał oponować. I tak miał odwiedzić zbrojownie. Dwa dni temu, podczas wypadu z Thorem, zgubił zwój sztylet i jakoś nie znalazł jeszcze wolnej chwili, aby zastąpić czymś zgubę. Tylko gdzie polazł Thor?
Odyn wpatrywał się w zamknięte drzwi, nie wiedząc, jak ująć w słowa to, co go niepokoiło. Zamknął książkę, a jego palce zaczęły wystukiwać na jej oprawie nerwowy rytm. Nie wiedział. Nienawidził nie wiedzieć.
Widar czekał spokojnie, aż Wszechojciec zdecyduje się zadać pytanie. Czuł irytację, która wręcz promieniowała od ciała Odyna. Sam bóg nie wyglądał na potężnego. Wszyscy nazywali go Ojcem, lecz wyglądał nawet młodziej niż niektórzy członkowie rodziny. Brązowe włosy, zaplecione w tysiące małych warkoczyków, sięgały do ramion, a zielony oczy sprawiały wrażenie nieobecnych, jakby ich właściciel duchem był przy swoich ukochanych księgach. Nie należało jednak go lekceważyć z powodu drobnej sylwetki – wrogów, którzy popełnili ten błąd już dawno nie było wśród żywych. I choć Thor już dawno przerósł Odyna, to wciąż nie mógł pokonać go w pojedynku. To właśnie przed tym niskim i drobnym mężczyzną kłaniał się cały panteon nordycki. I był z tego dumny.
– Moi synowie przynieśli wczoraj do pałacu niezwykłego gościa – zaczął Odyn, wpatrując się jak zahipnotyzowany w złoty medalion, który ściskał w ręku. Była to jedyna pamiątka po jego ojcu. Wszechojciec byłby w stanie zniszczyć cały świat, byleby utrzymać przedmiot nietknięty. To była dla niego jedyna rzecz ważniejsza od rodziny.
– Nie widziałem go, po prostu poczułem, jak naruszył nasze granice – kontynuował, wiedząc, że Widar słucha. – Z pewnością jest z innego panteonu i nie wiem, czy… Jakby to ująć… Nie niesie ze sobą kłopotów.
Milczący skinął głową, wiedząc, czego oczekuje od niego rozmówca. Spojrzał w górę, gdzie przez szklany sufit widział niebo zasłaniane powoli przez chmury. Thor się denerwował. Zignorował to i wysłał swoje zmysły w głąb pałacu, aż natknął się na nieznajomego. Wciąż był nieprzytomny, ale jego stan ustabilizował się. Próbował zagłębić się w jego umysł, szukając pragnienia zemsty. Nastąpił cichy huk, gdy został silą wypchnięty, a jego umysł brutalnie powrócił do ciała. Skrzywił się z bólu.
– Co się stało? Pragnie się mścić na kimś, kto mógłby nam przysporzyć kłopotów?
Widar spojrzał niepewnie na Odyna, po czym pokręcił głową. Był w umyśle gościa zaledwie sekundę, zanim ten zareagował instynktownie, ale nie zobaczył żadnej chęci zemsty.
– A czy ktoś chce się zemścić na nim? – dopytywał się Odyn, nachylając się w jego kierunku. Nieważne, jakie informacje dostawał, zawsze była to nowa wiedza, która potem może zostać wykorzystana.
Widar znów skierował swój umysł do sypialni w lewym skrzydle pałacu. Tym razem skupił się na intencjach innych dotyczących gościa. I poczuł trzy potęgi, pałające żądzą zemsty, niespokojne i rzucające się na wszystkie strony. Z westchnieniem powrócił do swojego ciała i chwycił leżące na stole pióro. Nie przejmując się protestami Odyna, przytknął ostry koniec do jakiegoś ważnego dokumentu i zaczął swoją wiadomość. Jego ręka drżała, gdy kreślił powoli znaki. Obok liczby trzy domalował koronę.
Podał pergamin niezadowolonemu Odynowi. Ten skrzywił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył jednoznaczny przekaz.
Trzej Królowie. Niech ich Hel pochłonie.

***

Baldura kochali wszyscy i to dosłownie za wszystko. Za piękne złote włosy zebrane w długi warkocz. Za cudowne zielone oczy. Za ujmujący uśmiech. Za jego śmiech. Za jego przyjaźń. Za oddanie. Za szacunek i zaufanie, jakimi ich obdarzał. Za jego oddanie. Za jego dobro. Kochali to, jak patrzył na świat. Jak przynosił zawsze ze sobą spokój i radość. Kochali go za to, że był z nimi.
Sny kiedyś też go kochały. Dopasowywały się do jego pragnień, były pełne ciepła i spokoju. Gdy nie posiadał czegoś w świecie rzeczywistym, co zdarzało się rzadko, znajdował to w nich.
Teraz miał wrażenie, że sny sobie z niego kpią. Ukazywały mu to, czego nie chciał widzieć i nie panował nad nimi. Trwało to już od dwóch miesięcy. Leśne polany zamieniły się w krwawe pobojowiska, słoneczny Asgard w mroźne i nieprzystępne krainy. On stał pośrodku i nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Gdzie by nie spojrzał, widział ciała. Odyn. Thor. Bragi. Frigg. Nanna. Heimdall. Tyr. Widar. Mógł wymieniać długo. Ich pokryte krwią twarze wyryły mu się w pamięci i ciągle dawały o sobie znać. Dlatego biegł przed siebie, nie patrząc pod nogi. I zawsze kończyło się tak samo. Końcem.
Znów stał pośrodkuj pola bitwy, znów potknął się o czyjeś ciało. Nawet na nie nie spojrzał, gdy się podnosił. Nie chciał tego widzieć. Ponownie biegł do przodu, była jak najdalej od tej rzezi. Rozglądał się dookoła, rozpaczliwie próbując zorientować się, z którego strony padnie cios. Zawsze padał. Zabójca podchodził niezauważony, zawsze skuteczny. I nigdy go nie widział.
Za pierwszym razem Baldur nie mógł pojąć, że został zabity. Kto mógłby to zrobić? Nawet olbrzymy nie chciały jego śmierci, choć nie kochały go, to czuły do niego nić sympatii, której by nigdy nie zerwały. W dodatku bardzo trudno było go zranić. Od narodzin własna moc chroniła go przed większością zranień. Dlatego sen był nierealny, lecz w jakiś sposób wydawał mu się przerażająco rzeczywisty.
Czyjaś ręka chwyciła go za nadgarstek, popychając na ziemię. Poczuł ostrze wbijając się tuż obok jego serca. Dłoń ukryta w czarnej rękawiczce przekręciła sztylet, a jego ciało przeszył ból. Rzadko go czuł. Drugie ostrze błysnęło w powietrzu i utknęło w tego brzuchu. Wrzasnął.
– Baldurze…
Zabójca wyciągnął je i znów wbił głęboko w ranę.
– Obudź się…
Ostrze sztyletu powoli zbliżało się do jego oczu. Centymetry, Milimetry.
– Bracie!
Baldur usiadł gwałtownie, uderzając głową o coś twardego. Jęknął cicho, masując bolące miejsce. Uniósł wzrok, napotykając zaniepokojone spojrzenie brązowych oczu. Nie zdążył nawet mrugnąć, a już był przyciskany do szerokiej piersi Thora. Jego brat zawsze trochę przesadzał. Wykorzystał tą chwilę, aby zaczerpnąć kilka oddechów i się uspokoić. Przymknął oczy, odgradzając się od obrazów. Przez chwilę znów widział martwego Thora. Nie, sny pozostaną w świecie snów.
Po chwili bóg piorunów odsunął się i spojrzał na niego uważnie. Wciąż nie zdejmował dłoni z jego ramion, zaciskając lekko palce, jakby bał się, że Baldur zniknie.
– Wszystko w porządku? Co ci się śniło?
Nie, nic nie jest w porządku.
– Tak, nic się nie stało. To prostu ostatnio mam złe sny. Tylko tyle, nie musisz się przejmować – dodał szybko, zanim Thor zaproponował wizytę u uzdrowiciela ani nic w tym rodzaju.
– Nie mów matce ani ojcu.
Thor pokręcił tylko głową, wzdychając cicho. Osunął się z powrotem na krzesło przy łóżku, obserwując uważnie brata. Lecz na twarzy Baldura znów był lekki uśmiech, a spojrzenie zielonych oczy pełne ciepła. Żadnych niepokojących zmian. Bóg piorunów nienawidził, gdy coś martwiło jego brata. Zwykle po cichu usuwał taką przeszkodę.
– Sprawdzimy co u naszego gościa? – Baldur zmienił szybko temat, spoglądając na niego wyczekująco. Thor poddał się i nie drążył tematu. Nigdy nie potrafił mu odmawiać. Zresztą nie tylko on.
– Powinien niedługo się obudzić. Zadziwiająco szybko zaleczyły się jego rany. Nie powiadomiłem jeszcze Odyna o jego obecności w pałacu, choć on pewnie już wie.
Jego brat podniósł się z łóżka i stanął pewnie na nogach. Zniknął w łazience, lecz po chwili wrócił całkowicie ubrany. Thor zawsze się zastanawiał, jak w tak krótkim czasie udało mu się choćby spleść długie blond włosy w warkocz. Zawsze mu się wydawało, że każdy bóg piękna powinien spędzać wiele czasu przed lustrem, ale zachowanie Baldura nie pasowało do tego schematu. Blondyn stanął przed nim, wyciągając w jego stronę dłoń z materiałową chusteczką. Bóg piorunów podniósł pytająco brwi.
– Masz zaschniętą krew na twarzy – wytłumaczył, spoglądając na niego wyczekująco. Mężczyzna westchnął i chwycił kawałek materiału namoczony wodą. Mu takie drobiazgi nie przeszkadzały, ale Baldur był na to wyczulony. Szczególnie na krew.
– Skaleczyłem się podczas przedzierania się przez ten gąszcz, którym obrosły zachodnie mury.
Nie musiał się tłumaczyć, ale chciał to wyjaśnić. Blondyn zawsze się złościł, gdy Thor wyruszał na wyprawy, tym bardziej, że często wracał pokryty krwią. Bynajmniej nie swoją. Baldur nie byłby w stanie nikogo zabić, nawet jeśli coś by mu groziło. Zdaniem Thora, choć umiał walczyć, był całkowicie bezbronny. Nie brał udziału w żadnych walkach, nawet na turniejach chował się w zamku. Jeśli byłeś ranny- jako pierwszy ci pomoże. Lecz jeśli wracałeś cały pokryty krwią wrogów, najlepiej było mu się nie pokazywać na oczy.
– Mam nadzieję, że żadne biedne leśne stworzenie nie ucierpiało – mruknął pod nosem Baldur, pstryknięciem palców doprowadzając łóżko do porządku.
– Wiesz, ciężko jest omijać każdą mrówkę… - Rozbawiony Thor podrapał się po policzku, usuwając pozostałości zaschniętej krwi.
– Przestań żartować. Przecież wiesz, że nie lubię, gdy cokolwiek ginie bez powodu.
– Czyli twoja troska nie obejmuje malutkich, pracowitych mrówek, który robią co w ich mocy dla swojego domu? Jesteś bez serca, bracie.
Bóg piorunów wyszczerzył się jeszcze bardziej, gdy poczuł mocne uderzenie w głowę.
– Po prostu nie rzucaj się na olbrzymów przy pierwszej lepszej okazji, a nie będę się tak martwić. A teraz rusz się, idziemy.
Thor poderwał się na nogi, przeczesując palcami krótkie brązowe włosy. Chwycił swój młot, z którym się nie rozstawał i pomaszerował raźno za bratem. Niektórzy bogowie śmiali się, że podąża za nim ślepo, zupełnie jak pies. To nie była prawda. Będąc zawsze za plecami Baldura, mógł wszystko dokładnie obserwować. Zauważyć w porę każde niebezpieczeństwo, które mogło czyhać na blondyna. Inni się śmiali – przecież każdy kochał Baldura, nawet olbrzymy nie chciały go skrzywdzić. Jednak Thor miał złe przeczucia, a nauczył im się ufać. Dlatego jeśli tylko mógł, był przy Baldurze. Gdyby zginął… Asgard straciłby swoje serce.
Idąc korytarzem zauważył chowającą się za rogiem kobiecą postać. Przed oczami mignęły mu brązowe loki, gdy zawstydzona bogini zniknęła w najbliższym pokoju. Uśmiechnął się lekko. Nanna doskonale dogadywała się z Baldurem. Nic dziwnego, skoro była boginią dobra, piękna i wiosny. Pasowali do siebie idealnie. Szkoda tylko, że Baldur na razie nie zauważył, że dziewczyna coś do niego czuje. Chociaż równie dobrze mógł o tym wiedzieć i nie mieć pojęcia, co z tym zrobić. A Thor nie mógł mu pomóc, biorąc pod uwagę, że już od dziesięciu lat wzdychał z ukrycia do Sif, nie mając odwagi jej tego wyznać. Czy pełna elegancji bogini zechciałaby kogoś tak nieokrzesanego jak on? Baldur twierdził, że tak, ale… Ufał bratu, lecz to zamierzał załatwić we własnym zakresie.

***
Diancecht nie chciał otwierać oczu. Naprawdę nie miał na to ochoty. Sen był pewnego rodzaju ukojeniem, gdzie niczym nie musiał się przejmować. Nie było w nim nic rzeczywistego, więc zagrożenia też nie były realne. Co innego w rzeczywistości. Nie mógł jednak zignorować obecności potężnego boga w pomieszczeniu, w którym się znajdował. Nie wiedział, gdzie jest, choć jakiś głos w głowie wspominał o Asgardzie.
Walczył z Indrachtem. Został ciężko ranny. Ostatkiem sił otworzył portal nie wiadomo dokąd i zemdlał. Jak przed mgłę pamiętał zmartwione zielone oczy i ciche głosy.
– Przestań udawać, że śpisz. Mam mało czasu i chciałbym to szybko załatwić.
Uchylił powieki i zamrugał, próbując przyzwyczaić się do światła, którego źródłem był pięknie zdobiony żyrandol. Prze chwilę myślał, że jest z powrotem w pałacu Dagdy, ale wszystko było tu inne. Spojrzał na siedzącego na parapecie boga. Setki brązowych warkoczyków sięgały mu do ramion, a słońce odbijało się na wplecionych w nie drobnych koralikach. Diancecht przygryzł wargę, gdy poczuł moc, którą tamten posiadał. Była na równi z potęgą Trzech Królów, może nawet większa…
– Jestem Odyn, władca Asgardu. Naruszyłeś granice naszego panteonu bez pozwolenia, co zgodnie z zasadami skutkuje wojną. Z jakiego panteonu jesteś?
Blondyn miał ochotę stąd zniknąć. Jeśli Nordycy wypowiedzą Celtom wojnę, to Dagda dowie się, gdzie jest. Co więcej, prawdopodobnie wpadnie prosto w jego ramiona. A po tym, jak zabił Indrachta zapewne i Belenus marzy o tym, aby go spotkać.
– Celtyckiego – mruknął cicho, szukając drogi ucieczki. Drzwi zdobiły piękne witraże, ale miał wrażenie, że nie stłuką się łatwo. Ponadto nie był w stanie przełamać zaklęć, którymi były obłożone. Przy oknie siedział Odyn, więc nie mogło było możliwości, aby przez nie się wydostał. Tym bardziej, że prawdopodobnie znajdował się kilkanaście metrów na ziemią. Wątpił, aby kości zdążyły się zrosnąć, zanim go złapią. Portalu nie mógł otworzyć, nie na terytorium obcego panteonu, gdzie nie miał żadnych praw. Nawet jeśli wyszedłby z pałacu… Każdy słyszał o słynnym moście Bifrost, który oddzielał świat bogów od ludzkiego. I o Heimdallu, nieprzekupnym i złowrogim strażniku.
Odyn westchnął, widząc panikę, która zagościła w oczach Celta. Próbował to zamaskować, ale on należał do najbardziej spostrzegawczych bogów, więc chaos w złotych tęczówkach nie umknął jego uwadze.
– Czy stanowisz jakieś zagrożenie dla naszego panteonu?
Diancecht wahał się chwilę, ale spojrzenie barwy mchu skutecznie nakłaniało go do mówienia. Musiał przyznać, że stojący przed nim bóg jest dużo straszniejszy niż Dagda i Belenus razem wzięci. Jakby… wiedział wszystko.
– Trzej Królowie chcą mnie zabić. Zostałem oskarżony o morderstwo… – Odyn wpatrywał się w niego oczekująco. – Którego nie popełniłem – dodał po chwili.
– Doprawdy?
– Nie tego, o które zostałem oskarżony.
– A pozostałe? – Wszechojciec nie poruszył się nawet o milimetr.
– Broniłem się.
– A co z twoją zachłannością? Zabrałeś ich moce.
Diancecht drgnął. Skąd on mógł to wiedzieć? Przecież Nordycy nie interesowali się niczym, co się działo na ziemi. Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić. Ten mężczyzna go przytłaczał, a on miał chaos w głowie. Musi się pozbierać i z powrotem zapanować nad sytuacją.
– Każdy ma jakieś słabości? Jestem pewien, że ty też masz coś, za co poświęciłbyś wiele istnień. I bynajmniej nie jest to coś tak szlachetnego jak rodzina – odpowiedział już pewniej, uśmiechając się kpiąco. Zaskoczenie błysnęło w oczach Odyna, ale po chwili na jego twarzy pojawił się mały uśmiech. Pochylił się do przodu, a Diancecht instynktownie przywarł do ściany.
– Dokładnie, więc radzę nie stawać mi na drodze, bo możesz marnie skończyć. Jak masz na imię?
– Diancecht.
– A więc, Diancechcie, witam w progach panteonu nordyckiego. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił i nie wchodził nikomu w drogę.
Wyprostował się i zanim Diancecht zdążył otworzyć usta, poczuł jego rękę na swoich włosach. Jakikolwiek ład przestał istnieć, gdy Odyn potargał mu je niczym małemu dziecku.
– Jasne? – upewnił się, wciąż się uśmiechając, ale twarde spojrzenie mówiło samo za siebie.
– Zrobię co w mojej mocy, ale różnie bywa w życiu. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale zawsze zastanawiało mnie, jak ono wygląda.
Wszechojciec wzruszył ramionami, kierując się w kierunku drzwi. Machnął ręką, a zaklęcia pieczętujące je przestały istnieć.
– Dlaczego? Nie naruszyłem zasad?
Zatrzymał się, słysząc ciche pytanie. Diancecht wyglądał na spiętego i gotowego do ucieczki, gdyby odpowiedź go zaniepokoiła.
– Nikt ci nie powiedział, że zasady są po to, aby je łamać? Mamy tu coś, co cenimy bardziej niż prawa. Jest to szczerość. Więc wystrzegaj się, Diancechcie, kłamstwa, bo gdy skłamiesz w złym celu, możesz przestać być tu mile widziany. I postaraj się nikogo nie zabić.
Odyn otworzył drzwi, lecz w progu przystanął jeszcze na chwilę.
– Skrzywdź Baldura, a sprawimy, że zaczniesz marzyć o śmierci.

***

– Uprzedził nas- mruknął Thor, oglądając się za oddalającą się sylwetką Wszechojca. Mijając ich, skinął im głową, wyraźnie zadowolony. Bóg piorunów wolał się nie zastanawiać, czy to dlatego, że pozbył się zagrożenia dla swojej rodziny, czy też poznał ciekawego boga.
– Chyba się dogadali. – Baldur nie był niczego pewien, z wyjątkiem tego, że jego gość wciąż żyje. – Chociaż nie wiem, czy o dobrze, że to on z nim pierwszy rozmawiał.
– Dlaczego?
Thor zatrzymał się tuż przed drzwiami do komnaty, do której wcześniej przyniósł nieprzytomnego boga. Jego brat wydawał się zaniepokojony, co go martwiło. Jeszcze przed chwilą się uśmiechał. Ostatnio miewał częste zmiany nastrojów, szczególnie po przebudzeniu. Cokolwiek mu się śniło, nie wpływało na niego dobrze. Może powinien powiadomić o tym ich matkę?
– Jego serce jest w kawałkach. Jeszcze kilka nieodpowiednich wydarzeń, a się rozpadnie. Widziałeś kiedyś boga próbującego popełnić samobójstwo?
– Nie.
– Ja też dawno tego nie widziałem i nie zamierzam tego oglądać. Thorze?
Bóg piorunów spojrzał na blondyna, który stał z ręką na klamce. Drugą dłoń położył mu na ramieniu i spojrzał prosto w oczy. Zielone tęczówki hipnotyzowały.
– Jesteś cudownym bratem.
Chwilę zajęło Thorowi zorientowanie się, że lekki ciężar zniknął z jego ramienia, a drzwi się zatrzasnęły. Jeszcze jedna chwila minęła, zanim zaczął dobijać się do nich, wykrzykując imię brata. W odpowiedzi dostał cichy śmiech z wnętrza pokoju i zaklęcia pieczętujące wejście.
Baldur jak zawsze się narażał. A Thor jak zawsze dał się zmylić.


***************************************************************************
 Przepraszam za tak długą nieobecność, ale w szkole miałam nawał pracy. Jeśli chodzi o długość rozdziału to jestem zadowolona. Lecz jeśli chodzi o treść... Wiem, za każdym razem na nią narzekam, ale chyba inaczej nie potrafią. Po prostu nie udało mi się przedstawić do końca relacji bohaterów w ten sposób, co chciałam. Może potem będize lepiej. 
W panteonie nordyckim zabawimy trochę dłużej, a niedługo, co pewnie niektórych ucieszy, pojawi się Loki. 
Następny rozdział postaram się napisać do końca roku, bo przecież wolny czas trzeba jakoś wykorzystać. 
Pozdrawiam i dziękuję za komentarze,
Mentrix
Mia Land of Grafic